Stąporkowem wywiad radziecki zainteresował się gdy meldunki partyzanckie napływające systematycznie w 1944 roku potwierdzały fakt, że nie wszystkie transporty z zaopatrzeniem wojskowym z Tomaszowa docierały finalnie do Skarżyska i dalej. Mimo wielu akcji sabotażowych mających miejsce na tym odcinku linii kolejowej ilość niemieckiego zaopatrzenia systematycznie wzrastała co niepokoiło Rosjan, mających już przyczółek pod Sandomierzem. Partyzanci i wywiadowcy działający w okolicach Końskich dostali rozkaz wyjaśnienia sprawy i lokalizacji miejsca gdzie znikają transporty. Od jakiegoś czasu ze Stąporkowa przychodziły informację, że wkoło stacji Niekłań Niemcy zagrodzili szczelnie teren, który jest całą dobę pilnie strzeżony, zaś na dachach budynków kolejowych zainstalowali działa przeciwlotnicze. Cały teren wokół stacji strzeżony był przez wartowników z psami, a co kilkadziesiąt metrów wokół ogrodzenia zbudowano mniej lub bardziej solidne schrony i bunkry. Wywiadowcy namierzyli zamaskowane dwie bocznice kolejowe idące w głąb strzeżonego lasu i co ustalono, na terenie którego jest jakaś fabryka gdzie pociągi jadące w jej kierunku znikają pod ziemią. W meldunkach przekazano położenie bocznic i prawdopodobne zadania obiektu jako bazy magazynowo przeładunkowej w Niekłaniu. Podano stopień zabezpieczenia i lokalizację punktów oporu jak również usytuowanie baterii przeciwlotniczej i karabinów maszynowych.
. W dniu 29 sierpnia 1944 roku dwa radzieckie samoloty szturmowe przeleciały nad stacją Końskie i zakręciły na północ miasta w kierunku szpitala. Dalej kierując się nisko nad łąkami doleciały do podkoneckiego Dyszowa, gdzie zaatakowały niemiecki transport wojskowy niszcząc ciężarówkę i zabijając kilku Niemców i nie powtarzając ataku skierowały się swój właściwy cel nad lasy w kierunku Stąporkowa. Akcja była zsynchronizowana. W tym, bowiem czasie na stację w Niekłaniu z wolna wtaczał się transport składający się z 70 wagonów wypełnionych paliwem i amunicją do moździerzy na froncie wschodnim. Zniżając pułap do minimalnego Iły znalazły się w osi pociągu, zaskakując tym samym obsługę i obronę przeciwlotniczą. Cała akcja szturmowców trwała kilkanaście sekund, zdezorientowani Niemcy oślepieni wybuchami i dymem znad płonących cystern nie zdążyli odpowiedzieć skutecznym ogniem. Eksplodująca amunicja i benzyna zapaliły wszystko, co znajdowało się w pobliżu. Kolejno wybuchały ciężarówki stojące na rampie zaś pożar przerzucił się na las i tak pilnie strzeżone magazyny i rampy przeładunkowe za stacją Niekłań. Wszystko w promieniu kilkuset metrów płonęło. Pożar gaszono kilka dni, z powierzchni ziemi zniknęły budynki, wagony, lokomotywy i ciężarówki. Las o powierzchni kilkudziesięciu hektarów doszczętnie spłonął grzebiąc w sobie masę zabitych Niemców. Magazyn z rampą przestał istnieć. Dziś niewiele zostało po tamtym nalocie. Dwie bocznice są jeszcze widoczne a z umocnień i bunkrów chroniących ów zakazany teren został tylko jeden kompletnie zniszczony.