Największy na świecie niekomercyjny serwis geocachingowy
GeoŚcieżki - skupiające wiele keszy
Ponad 1000 GeoŚcieżek w Polsce!
Pełne statystyki, GPXy, wszystko za darmo!
Powiadomienia mailem o nowych keszach i logach
Centrum Obsługi Geokeszera wybierane przez Społeczność
100% funkcjonalności dostępne bezpłatnie
Przyjazne zasady publikacji keszy
Musisz być zalogowany, by wpisywać się do logu i dokonywać operacji na skrzynce.
stats
Zobacz statystykę skrzynki
Mariana przygoda z knurem Stefanem - OP8YJF
Właściciel: night_time
Ta skrzynka należy do GeoŚcieżki!
Zaloguj się, by zobaczyć współrzędne.
Wysokość: 0 m n.p.m.
 Województwo: Polska > lubuskie
Typ skrzynki: Nietypowa
Wielkość: Mała
Status: Gotowa do szukania
Data ukrycia: 09-03-2019
Data utworzenia: 09-03-2019
Data opublikowania: 06-04-2019
Ostatnio zmodyfikowano: 06-04-2019
19x znaleziona
0x nieznaleziona
1 komentarze
watchers 2 obserwatorów
44 odwiedzających
16 x oceniona
Oceniona jako: znakomita
11 x rekomendowana
Skrzynka rekomendowana przez: alex22, areckis, Bar i Lepsza Połówka, Burzyki, Ciachol, GFS, Hr. Jan Usz, Miki., misiowa, ronja, rredan
Musisz się zalogować,
aby zobaczyć współrzędne oraz
mapę lokalizacji skrzynki
Atrybuty skrzynki

Skrzynka niebezpieczna  Weź coś do pisania  Dostępna tylko pieszo 

Zapoznaj się z opisem atrybutów OC.
Opis PL

Marian długo nie wiedział, o co chodzi z tym punktem zarodowym knura. Że niby co? U babci świnie żyły normalnie. Żarły, taplały w błocie, prosiły się. Za młody był, żeby zorientować się skąd te prosiaki. Czasami rzucali jakimś kawałem o świniach w Żuku, ale o co chodziło? A u Kolasy tabliczka wisiała na chlewie, że niby tutaj knur rodzi. A może on za jakiś ród odpowiadał? Mieszało się chłopakowi w głowie. W szkole nic o tym nie mówili. Dla usprawiedliwienia szkół trzeba napisać, że Marian opuszczał je z reguły na wczesnym etapie edukacji, a do klasy z biologią dotarł o wiele później, niż ona sama do niego ;)  Na wakacjach u babci przyroda była wszędzie. Biologia objawiła się w osobie grubej Mańki Kolasowej, która uznała, że miastowy potrzebuje wiejskich nauk. Sama ze szkołą za pan brat nie była, za to świetnie orientowała się w tym i owym. Miała wtedy 11 lat na karku, a to nie byle co. Marian rok młodszy i głupi jak cielę z obórki. Niby z miasta i nawet nie wiedział, który świntuch to knur, knurek, a który to zwykły wieprzek. Byczka od jałówki pewnie też nie odróżniał, jednak  po numerze z młodszym kuzynostwem wiedziała, że nie ma co nadwyrężać ojcowskiej miłości. Wystarczy, że gnojki najadły się strachu i omal nie potopiły przy forsowaniu kanału. Mleka nie piją pewnie do dzisiaj. Marian był mocno zdziecinniały. Jak mu zaproponowała zabawę w doktora, to dostał spazmów. Nie wiedziała, że miał już swoje przejścia z konowałami. Musiał pić tran, szczepić się, fluoryzować zęby i doświadczać takich tam innych tortur. Wspomnienia były zbyt świeże, a dla Mańki wakacje za krótkie. Okoliczni chłopacy byli już zbyt ekspansywni, zbyt szybko się wyedukowali, a ten w sam raz do ulepienia. Przy najbliższej okazji zaciągnęła go do chlewu. Marian trafił na niezręczny moment, gdy na dziwnym metalowym stojaku stał oparty przednimi racicami i podrygujący zadkiem wielki knur Józef, a pod nim Kolasa wykonywał dziwne ruchy. Coś tu było nie tak. Niezręczność chwili chyba przedarła się do zmęczonego jabolem umysłu Kolasy, bo pognał dzieciaki w diabły. Daleko nie polazły – diabły siedziały w sąsiednim chlewiku. 

Adam, Stefan i Stanisław – trzy rozbrykane knurki, każdy w swoim kojcu. Czwarty stał pusty. Na cegłach przy wejściu były jakieś dziwne zapisy. Wyszło, że brakuje już Romana. Miał 34 kilo i co? Mańka zbereźnie się uśmiechała, a palcami pokazywała ciachanie nożyczkami. O co jej chodziło? Krawcem świnia chyba nie została? Ale gdzie się podziała? Stary wtarabanił się do środka i nie wiedzieć czemu na pytanie Mariana parsknął śmiechem. Chłopak był zdezorientowany, więc mu po ludzku wytłumaczyli. Ucięli klejnoty?! Po co? To musiało boleć. Pamiętał, jak pierwszy raz dostał kopa – wszystkie sprawy dziecięcego świata przestały wtedy mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie wiedział jeszcze, że pozostałe knurki miały już przypisane role. Roman już ją wypełnił jakiś czas temu w gospodarstwie wujostwa.

Wrócił do babci, w głowie kołatały się przepełnione bólem myśli. Tak po prostu uciąć? Przed oczami miał Stefana, najchudszego z nich. Śmieszny był, łaciaty jakiś, uszy miał jak poogryzane, ryjek taki wesoły. Łasił się jak pies. Coś nie pozwalało mu zapomnieć o świniaku. Mańka i ta jej zabawa traciły na znaczeniu. Nie wiedział jeszcze, dlaczego. Kilka dni później zaszedł do Kolasów. Omal nie postradał zmysłów – Stanisław wisiał rozpłatany na drążku, a psy ganiały za sobą, wyszarpując worek z klejnotami. Wszyscy się wesoło przekrzykiwali, panowała ludyczna atmosfera, podsycana skwierczącą świeżonką i bimbrem. Mańka oblizywała się obleśnie. Zawlokła go do chlewika i powiedziała, że Adama jutro oddają do skupu, a Stefan pójdzie na dożynki. Wielki Józef wystarczy,  niebawem mają dostać młode prosiaki, co je knur zrobił, więc miejsce potrzebne. Stefan chyba był przerażony, Adam wsadził ryj w kąt i nie ruszał się. Z podwórza wdzierał się w nozdrza specyficzny zapach. Marianowi jeszcze nie kojarzył się z niczym konkretnie, knurki za to już dobrze wiedziały – to zapach śmierci. Stefan patrzył, jakby wołał o pomoc. Ponoć świnie są inteligentne, sporo potrafią. Proszalne spojrzenie Stefana świdrowało mózg Mariana, wwiercało się w zakamarki dziecięcej jaźni. Mańka poszturchiwała go, wykrzykiwała, że i tak pójdą do gara, że zrobią dżem ze świni, mózg rozbełtają z jajkami, a mięcho zawekują. Z kącików jej ust spływał tłuszcz z kawałka usmażonej przed chwilą polędwiczki Stanisława.

Marian czuł, jak coś w nim wzbiera, małe piąstki zaciskają się. Noc była niespokojna. Wielki Józef pokazywał racicą zyg-zyg, przepijał z Kolasem kolejne kieliszki. Mańka bełtała ręką bebechy, smarowała się smalcem. A potem wszyscy szli do chlewu, gdzie dziabali kijami Adama i tańczyli nad przerażonym Stefanem. Józef popisywał się męskością, stary zataczał i w końcu wylądował łbem w korycie, Mańka rozpłynęła w mroku, a Stefan krzyczał, że chce do mamy. Krzyk obudził Mariana. Spocony ujrzał nad sobą matkę i babkę, zaniepokojone wrzaskiem. Coś tam mu dały do picia, ale przed odlotem usłyszał jeszcze w myślach „uciekać!”. Rano pamiętał tylko to. Plan automatycznie sam się ułożył. Adamowi już nie pomoże, ale Stefan ma szansę. Mimo lęku poszedł do Mańki. Ojciec siedział z Józefem i  jakimś gospodarzem w chlewie, na przyczepie starego Zetora kwiczały w kojcu świnie. Nie było już Adama. Ponoć z samego rana zabrali go. Mańka koniecznie chciała pokazać Marianowi, co za chwilę będzie się działo. No i chłopak zobaczył. Dla młodego było to ogromne przeżycie. Olbrzymi Józef, nieludzkie kwiki loch, rechot podpitych facetów i Mańki. Masa przemocy i czegoś jeszcze nieznanego mówiły Marianowi, że trzeba z tym zerwać, skończyć. Wybiegł, dziewczyna za nim. Wpadł do chlewika, szarpnął drzwiczki kojca. Stefan wystrzelił na podwórze jak rakieta, za nim on i drąca się wniebogłosy Mańka. Wrzask wywabił mężczyzn, Józefa i burki. Wszyscy rzucili się na Stefana z dzikim wzrokiem i wysuniętymi zębami. W końcu to mięso i nie będzie im zwiewało inną drogą, niż przez żołądek. Józef został przy przyczepce – tam jeszcze czekała robota. Burki doskakiwały do Stefana. Marian nadludzką mocą zebrał dziecięce siły i kilkoma kopniakami wyprawił je na boki. Pognał do płotu, otworzył furtkę i puścił przodem Stefana. Nawet nie poczuł, jak dostał lagą od Kolasa. A Stefan biegł, biegł, w świńskim rozumie bębniło niezrozumiałe „run, run, forest, run”. Tempo jednoznacznie nadawało mu kierunek w stronę gęstego lasu, daleko, przez Świętojańsk, za krzeszycką drogę. Tam była wolność. W tym czasie Marian obskakiwał na goły tyłek bęcki od starego, Mańka obserwowała ze zdziwieniem podskakujące maleńkie klejnoty miastowego, a reszta próbowała zdjąć Józefa z kojca, bo w swym zapędzie powiesił się własnymi na kracie. Kwiczał tak przeraźliwie, że burki pochowały się po krzakach. W sumie dobrze zrobiły, bo jeszcze czuły marianowe kopy na zadkach i nie było sensu zarobić nowych. Marianowi tyłek też nie dał zapomnieć o sobie. Proces terapeutyczny był długi, mimo starań babci. Matka była przerażona, a ojciec przez kilka dni pijany w sztok, bo jakoś musiał zażegnać wojnę w Kolasem. Mańka straciła zainteresowanie – miejscowi chłopacy jednak wygrali w tej kategorii. Tymczasem Stefan pokonał wszystkie przeszkody i dotarł do upragnionego lasu. Nie wiadomo, jak wyglądało pierwsze spotkanie z dzikimi pobratymcami. Wiadomo, jak wyglądało jego późniejsze życie. Najpierw robotnicy leśni, potem grzybiarze przynosili opowieści o brutalnym wielkim knurze, który na czele watahy gonił ludzi z lasu. Nieliczni zauważali, że miał dziwne uszy i jakieś nieregularne łaty. W oczach miał tylko gniew. Był przebiegły, żaden leśniczy ani myśliwy nigdy nie napotkał go na swojej drodze. Za to czasami udało im się upolować dzika, który wyglądał jak potomek Stefana. Tak, po okolicy rozniosła się opowieść o małym knurku Stefanie, któremu mały chłopiec uratował kiedyś życie. Ludzie zrozumieli, że przemoc wobec zwierząt może wrócić ze zdwojoną siłą. Ksiądz na ambonie walnął stosowne kazanie, ludzie zaczęli podrzucać do lasu smakołyki, Rada Narodowa delikatnie zmieniła rewir obwodu łowieckiego, grzybiarze omijali gęstwiny, a drwale nigdy nie zaczynali pracy bez pozostawienia symbolicznych darów na krańcach robót. Czasami wydawało się, że gdzieś tam w oddali migały oczy Stefana, czujnie kontrolującego leśne ostępy, bacznie wypatrującego czegoś. Ludziom wydawało się, że na coś czeka. Minęły dwa lata, Marian wracał PKS-em z wakacji u babci. Było już ciemno, autobus nagle zahamował. Kierowca siedział jak wryty. W marnym świetle zużytych reflektorów widział na drodze ogromnego, łaciatego knura. Za nim stały dziesiątki innych (dzików?). Marian przebudził się, przepchał do przodu. Nie bacząc na krzyk matki otworzył drzwi i podbiegł  - tak, naprzeciwko stał Stefan. Był jak król, wielki władca otoczony swym dworem. Objął go za szyję, Stefan delikatnie przysiadł, pochylił głowę. Z oczu obojga pociekły łzy, usta i ryj wydały delikatny odgłos szlochu szczęścia. Łkali jak bobry. Spoglądali sobie w oczy i znowu płakali. Ludzie w autobusie nawet nie odważyli się ruszyć. W powietrzu słychać było delikatne pochrumkiwanie. To dziki nuciły pieśń swego ludu o chłopcu, który może i miał małe klejnoty, za to serce ogromne. Nie wiemy, jak długo trwało spotkanie (autobus zaliczył kolosalne spóźnienie, bo kierowca potrzebował po drodze wielu przystanków na zebranie się do kupy). Spojrzeli sobie ostatni raz w oczy. Cofali się tak, by jak najdłużej widzieć siebie. Matka wciągnęła Mariana do środka, drzwi trzasnęły. Kierowca potrzebował silnego szarpnięcia, żeby w końcu przestał się gapić jak szpak w drewniane pięćset złotych i odpalił silnik. Dziki majestatycznie rozeszły się na boki, tworząc szpaler. Stefan stał na górce piachu. Gdy Marian przejeżdżał przed nim wydawało się, że uniósł racicę w geście pożegnania, czyniąc przy tym tajemniczy znak. Nie spotkali się już nigdy. O Stefanie mówiono coraz mniej, za to o Marianie coraz więcej. Chłopak dojrzał aż nadto, a wieści o jego męskości wyprzedzały osobiste pojawienie się w danym miejscu. Czyżby tajemniczym gestem Stefan przekazał Marianowi coś wielkiego?

Kesz założony wspólnie z ronją. Prosimy o dyskrecję i rozsądek przy eksploracji. Szczegóły w podpowiedzi kodowanej.

Dodatkowe informacje
Musisz być zalogowany, aby zobaczyć dodatkowe informacje.
Obrazki/zdjęcia
miejsce akcji
Wpisy do logu: znaleziona 19x nieznaleziona 0x komentarz 1x Wszystkie wpisy