Wojtek Wyder rozejrzał się wkoło zdumiony. Znowu był na powierzchni, ale jak i kiedy z kopalni się wydostał, nie pamiętał. Patrzył i oczom nie wierzył. To, co zobaczył, napawało go zdumieniem i przestrachem tak wielkim, że oniemiał. Niby miejsce znane, a obce zarazem. Rozglądał się spłoszony szukając znanych sobie twarzy. Daremnie. Nie poznał nikogo, a i jego ludzie nie poznawali. Przyglądali mu się z ciekawością i szeptali do siebie:
- Skąd się wziął ten siwy chłopina? Czego tu szuka?
Oszołomiony Wyder ruszył w stronę ojcowskiego domu. Tam, o dziwo, na podwórku obce dzieci bawiły się z łaciatym szczeniakiem. Zaniepokojony zastukał energicznie do drzwi, wołając:
- Otwórzcie, to ja, Wojtek! Wróciłem...
Drzwi otworzyła młoda kobieta. Spojrzała na niego zdumiona.
- W czym mogę wam pomóc?
- Witajcie. Wojciech Wyder jestem - wybąkał zdumiony - co robicie w domu mego ojca?
- Witajcie. Wyderowie od dawna już tu nie mieszkają.
- Co też mówicie? Jakże to?
- A no tak, ojciec mój domostwo nabył wkrótce po śmierci poprzednich gospodarzy.
Zrozpaczony nie słuchał dłużej. Nie pożegnawszy się nawet, pobiegł jak szalony do chałupy swego kolegi Jaśka Serwika, co mieszkał przy mostku nad potokiem. Na miejscu ze zgrozą przekonał się, że i tu obcy ludzie mieszkają. Na wpół oszalały z rozpaczy zaczął we wsi rozpytywać o rodzinę i znajomych. Dowiedział się, że wszyscy już dawno pomarli, a Wojtek Wyder zginął w kopalni przed pięćdziesięciu laty. Zmęczony i strapiony usiadł na głównym placu we wsi, głowę w dłoniach chowając.
Zebrali się przy nim licznie górnicy z kopalni Grodziec, wypytując z ciekwością co mu się stało.
Tak Wojciech zaczął swą opowieść.
Mówicie, że Wojciech Wyder ponad pół wieku temu w kopalni zginął. Nieprawda to. jam jest Wojciech Wyder.
Jeśli wierzyć nie chcecie, spytajcie Tkacza, Goryczkę, Pajdaka i Panka, jeśli jeszcze żyją. Znają mnie, razem żeśmy w kopalni pod ziemią pracowali.
Starzy górnicy powiadali, że królestwem Skarbnika są wyrobiska starej kopalni "Grodziec". Upiorny sztygar zjawiał się tam często, szczególnie nocami. Widziano jego zielony oczy w szybie wodnym tam, gdzie stały pompy. Słyszano jak schodził po bełtach lub człapał w wodzie w podziemnych chodnikach kopalni. Czasami spotykano go między organami. Widywano również, gdy skakał z lampką w ręce po folgach. Częstokroć natykano się na niego niespodziewanie w drzwiach sztolni, gdy zjeżdżał na szląguli, choć kołowrót stał w miejscu. Bywało nawet, że za dnia widywano go stojącego w oknie. Czasem przybierał postać błędnego ognika, lub białej myszki. Tak to powiadali starzy górnicy ku przestrodze młodym - Ciągnął swoją opowieść - Prawili, by schodzili z drogi na prawo przy spotkaniu z duchem. Radzili, by broń Boże! - nie gwizdali przy pracy pod ziemią.
A młodzi, jak to młodzi: wysłuchiwali przestróg i kpili ze starych bajek. I ja się śmiałem. Z przestróg starszych sobie drwiłem. Śmiałem się, gdy ojciec mówił ze smutkiem "Oj, Wojtas, jeszcze ty go poznasz i uwierzysz..." - Starzec zamilkł, wspominając największy błąd swojej młodości. Po dłuższej chwili ciągnął opowieść - Kilka tygodni później, gdy rozpoczynać miałem fedrunek, zjawił się sztygar i kazał pójść za sobą. Bóg mi świadkiem, gdybym wiedział, co się święci, za nic bym za nim nie poszedł.
Doszliśmy do jednej calizny. Sztygar puknął w ścianę, a ta rozwarła sie przed nami...
Musiała to być sprawka jakowyś ciemnych mocy. Cofnąć się chciałem, uciekać. Było już jednak za późno.

Skała zawarła się za mną, a oczom mym ukazał się widok niezwykły. Oto stała przede mną otworem olbrzymia jaskinia, oświetlona masą błędnych ogników, pełna złota i drogich kamieni. Rozbrzmiewała w niej muzyka tak pięknie, aż się radowała dusza. I stał w niej złoty tron. Nagle, z bocznego chodnika wyłonił się długi szreg duchów kopalni - garbuskami zwanych.
Na końcu korowodu podążał, odziany w kitle koloru czerwonego z guzami złotymi, z zapiętą aszledrą na srebrną sprzączkę, sztygar. W jego prawej dłoni jarzyła się dziwnym, upiornym blaskiem latarka. W lewej zaś ręce dzierżył złoty kilof. Orszak ten dotarł do tronu, otaczając go półkolem. Sztygar usadowił sie na nim. Co działo się potem - nie pamiętam. Nie wiem jakim cudem opuściłem kopalnię. Moi bliscy dawno już pomarli. Tak to mnie srodze Skarbnik, za powątpiewanie w jego istnienie pokarał - zakończył swa opowieść starzec. Po tych słowach rozpłakał się z żalu za rodzicami i straconą młodością.
Źródło: "Historie i Legendy Ziemi Będzińskiej", autor tekstu: Karina Stefaniak