Ponieważ Łódź nie należała do Generalnego Gubernatorstwa, a była bezpośrednio wcielona do Rzeszy, działalność polskiej konspiracji była tu bardzo utrudniona. Chodziło głównie o brak możliwości swobodnego kontaktu z centralą w Warszawie, że o Londynie nie wspomnę. Żydowska ludność Łodzi zamknięta była w getcie, a polska terroryzowana większością - że tak powiem - mniejszości niemieckiej. Panowało powszechne donosicielstwo, tu nikt nikomu - jak w stolicy - bezinteresownie nie pomagał - ze strachu. I jak tu pracować w takich warunkach? Jedyne właściwie, co dało się aktywnie robić przeciwko okupantowi to działalność informacyjno-propagandowa. Tworzono więc podziemną prasę.
W połowie 1940 roku szefem Biura Informacji i Propagandy Okręgu Łódzkiego Związku Walki Zbrojnej mianowany został młody, energiczny por. Franciszek Jabłonka - wierzono, że ruszy tutejszy zastój. I ruszył. Zorganizował zaplecze wydawnicze z maszyną drukarską, dzięki czemu od sierpnia 1940 wychodził tygodnik „Kronika Polska”, ukazujący się przez rok, by stać się później „Biuletynem Kujawskim”. Nazwa, jak to w konspiracji, miała zmylić kogo trzeba. Redaktorami byli: Jan Nowicki, Tadeusz Sarnocki i Grzegorz Timofiej.
Jan Nowicki – także szef BIP OŁ ZWZ – korzystał z materiałów nasłuchu radiowego dostarczanego przez pabianickich harcerzy, a w rodzinnych Pabianicach zorganizował zapasową bazę poligraficzną. Aresztowany przez Niemców 20 III 1942 r. został rozstrzelany w masowej egzekucji publicznej w Zgierzu. Po jego aresztowaniu pismo wydawali Sarnecki i Timofiej. Redakcja mieściła się w mieszkaniu Timofieja, odbywały się tam także spotkania zespołu wydawniczego. Władze niemieckie nie zwracały uwagi na ten lokal, gdyż Timofiej zdeklarował się jako rosyjski „biały” uchodźca polityczny, udzielał też Niemcom korepetycji z języka rosyjskiego.
8 sierpnia 1942 roku wydawanie pisma przerwało aresztowanie szefa prasowego OŁ ZWZ Franciszka Jabłonki, a dwa dni później Chrupkowej (właścicielki jednego z lokali redakcyjnych) i drukarza Henryka Zielińskiego. 26 sierpnia aresztowany został Timofiej, a Sarneckiemu udało się uciec do Generalnego Gubernatorstwa. Po tych aresztowaniach podziemna działalność wydawnicza AK w Łodzi długo nie mogła się odrodzić.
Jak wyglądała praca konspiracyjnej drukarni?
Normalnie. Przede wszystkim potrzebne były maszyny i powielacze. Duże to było, hałaśliwe i oczywiście zabronione. Nie można było tak po prostu wnieść tu tego czegoś do mieszkania, wnoszono więc w trumnach. W karawanie. Często, dla niepoznaki, z całą pogrzebową pompą. W domu oczywiście sprzęt musiał być skrzętnie schowany. Jak znaleźli, to wyprawiali domowników na tamten świat. Następnie potrzebny był papier, który dostarczano też potajemnie, a jakże. Nie raz na nigdy - codziennie, w każdym razie często. Nie mogło być dużych transportów, bo co będzie, jak Gestapo znajdzie w mieszkaniu magazyn papieru? Wycieczka będzie na tamten świat. Ciężkie to było niemiłosiernie, wożono więc rikszami albo kurierzy z małymi paczuszkami kursowali wciąż w te i nazad. Zmieniając trasę, żeby nikt nie podpatrzył - na Chojny np. przez Aleksandrów, wątpliwymi skrótami.
Kurierzy dostarczali tu teksty - za wpadkę była wycieczka na tamten świat - nie tylko kuriera. Złapanych ludzi aresztowano i przesłuchiwano z całą oprawą rozrywkową, czyli torturami, więzieniem i egzekucją. Nikt więc nie znał w Organizacji zbyt wielu osób - żeby nie było kogo wydać. Często członkowie AK nosili przy sobie malutkie fiolki, które pomagały unikać przesłuchań...
Wydrukowane materiały zabierali kurierzy i roznosili. Często. Różni. Zmieniając trasy. Za wpadkę - wycieczka na tamten świat. Gotowe gazety dostawali Łodzianie, czytali i przekazywali dalej, a potem niszczyli. Za posiadanie, wycieczka na tamten świat...
W czasie wojny była tutaj łódzka drukarnia ZWZ. Mieściła się ona w mieszkaniu Timofiejewa. Obecnie jest tam tylko trawnik i tablica reklamowa, a miejsce, w którym każdego dnia ryzykowano dla Ojczyzny życie upamiętniane jest na bieżąco psimi odchodami...
Gloria Victis