Mogło być lokalną Andorą. Nizinną, ale jednak. Porażać nieskażoną przyrodą, egzotyką społeczną, zapomnianą architekturą. Zachęcać bliskością.
Marzelewo...
(Andora - małe państwo w Pirenejach, graniczy od północy z Francją, a od południa z Hiszpanią. Nazwa Andora wywodzi się prawdopodobnie z nawarryjskiego słowa anduriall oznaczającego kraj pokryty zaroślami.)
Od swego zarania wciśnięte między Wrześnię a Czerniejewo. Przez wieki otoczone wielkimi włościami. Z różnym skutkiem opierało się ówczesnym problemom, ale przetrwało. Śródleśnej osady nie przejęto za długi, nie zalesiono. W ostatnich dziesięcioleciach zawiadywane było jednocześnie przez gminę jak i nadleśnictwo. W odróżnieniu od pirenejskiego państewka, ten dualizm – tu odziany w biedę – diabelnie wolno, ale konsekwentnie zabijał osadę...
Jeszcze kilka lat temu na płocie wisiały gacie, suszyły się skarpety. W całych szybach odbijały się stare kasztanowce. W 2008 jedynym mieszkańcem straszących dziurami budynków był rudy kundelek. Wystraszony szczekał i wciskał się między sztachety powalonego płotu, gdy pan Leszek przeciskał się między zaroślami, aby zrobić kilka zdjęć... Ale gdy zobaczył, że ten wyciągnął z kanapki plaster szynki, spałaszował przynętę, choć jednym okiem ciągle łypał na niego podejrzliwie...
Co mógłby powiedzieć piesek, gdyby umiał mówić?
– Myślisz, że kupiłeś mnie tym skrawkiem świni? Nic z tego.
– Bezczelny kundel – pomyślałby pan Leszek. – Gdzie wdzięczność?
– Nie jestem przybłędą. Ja tu mieszkam. Zdzisław nie mógł mnie zabrać do miasta. Za to codziennie przywozi żarcie. A nawet gdy zachoruje, to i tak przez kilka dni daję sobie radę. A kiedyś to tu się działo. Ja tego nie pamiętam, ale moja babka, mądra suka, mówiła, że trzydziestu ludzi żyło. I potem praca w lesie była, ale robili za grosze, to i kolejno pouciekali. Asfalt? Sklep? Telefon? Zapomnij. To zadupie. Słyszałem, jak stary nadleśniczy mówił, żeby to podzielić i posprzedawać wszystko tym, co dla lasu pracowali. Nowy twierdzi, że niepewne są prawa własności, więc lepiej poczekać, aż chaty popadną w ruinę i ponasadzać drzew. Bezpieczniej. Tylko co ze mną? Odprowadzę cię do rozwalonej stodoły. Za nią już tylko chlewnia. Kiedyś były tam szczury, ale zniknęły, jak ludzie odeszli. Dalej nie chodzę. Muszę pilnować – usprawiedliwiałby się.
Po kilku latach od rozmowy z psem budynki są w coraz gorszym stanie. Do niedawna stała tam duża stodoła, zaraz przy leśnym dukcie, wewnątrz której do samego końca leżało siano... Stodoła została jednak rozebrana - pytanie: czy w obawie o bezpieczeństwo ludzi, którzy często do niej wchodzili, czy z uwagi na cenną, czerwoną cegłę... Są jednak jeszcze dwa budynki gospodarcze, wśród nich dwufunkcyjny, najbardziej malowniczy, chlewnia, budynek mieszkalny, dawna leśniczówka. Wewnątrz budynku mieszkalnego nadal widać wzory na ścianach po wałku malarskim... Ze słupów zwisają kikuty przewodów doprowadzających tu kiedyś elektryczność. Na kilku budynkach jeszcze do niedawna wisiały tabliczki "UWAGA! Grozi zawaleniem". Teraz nawet one przestały istnieć. Wchodzenie do pomieszczeń jest więc wysoce niewskazane, bo z miesiąca na miesiąc dachy coraz bardziej uginają się pod własnym ciężarem, a zaprawa wymywana jest spomiędzy cegieł w ścianach. Jednak wystarczy wejść na podwórze i w chwil zadumy, we wszechogarniającej tam ciszy, gdzie słychać tylko bzyczenie owadów i śpiew ptaków, popatrzeć na budynki, aby ujrzeć w wyobraźni jak jeszcze niedawno toczyło się tam życie...
Marzelewo leży na niebieskim szlaku turystyczno-rowerowym, wiodącym z Wrześni przez Barczyznę (hotel i kilkaset metrów dalej mała stadnina koni) w stronę tzw. "Jezior Babskich", łączącym się ze szlakiem niebieskim i żółtym. Od strony Wrześni dojazd do Marzelewa prowadzi leśnym duktem od wysokości Nowego Folwarku. Na odcinkach bardziej gęstego zadrzewienia jest to typowo leśna droga, mocno ubita, na niektórych - na terenie otwartym - piaszczysta. Zależnie od pogody i pory roku piasek jest mniej lub bardziej ubity, ale zarówno rowerem jak i samochodem powinno dać się dojechać, choć samochody z niskim zawieszeniem mogą nie dotrzeć do samej osady, bowiem jakieś kilkaset metrów od niej jest zagłębienie w drodze, w której po deszczu robią się spore kałuże. W takim wypadku można zostawić samochód kawałek wcześniej, przy leśniej polanie, i dojść pieszo. Od drugiej strony dojazd tylko rowerem.
Skrzynka ukryta w jednym z budynków, ale z racji niebezpieczeństw opisanych powyżej nie znajduje się w żadnym z pomieszczeń. PROSZĘ PAMIĘTAĆ ABY NIE WCHODZIĆ DO ŚRODKA BUDYNKÓW. Współrzędne podane z dokładnością 3-10 metrów. Po odłożeniu skrzynki na miejsce proszę o dokładne zamaskowanie miejsce ukrycia, bo czasem przechodzą tamtędy ludzie i "żołnierze" paintballa.
Okres letni, to dominacja roślinności w tym miejscu, również pokrzyw, więc przed wybraniem się w to miejsce zalecam założenie długich spodni.
(Specjalne podziękowania dla Leszka Nowackiego, który wyraził zgodę na wykorzystanie jego artykułu o Marzelewie do stworzenia tego opisu)