Żyrardów z racji swojego fabrycznego charakteru od zawsze był nazywany "czerwonym miastem". Określenie to mogło być rozumiane na dwa sposoby... jako miasta fabrycznego z czerwonej cegły, jak i zamiłowania do partii z czerwonymi sztandarami. Ze swojego dzieciństwa zapamiętałem pochody pierwszomajowe, które w Żyrardowie były obchodzone z wielkim rozmachem. Moje panie przedszkolanki od początku kwietnia dziergały "przecudne" kwiaty zrobione z listewek i bibuły, a nauczyciele ze szkoły podstawowej mojego brata (szkoły nr 3) pilnie przykładali się do politycznej indoktrynacji młodzieży. Podsumowaniem tych przygotowań był oczywiście pochód ludzi pracy, a przed pochodem bardzo szczegółowe sprawdzanie listy obecności. Nieobecni musieli się gęsto tłumaczyć, a nieobecni nieusprawiedliwieni mogli się już liczyć z ocenną naganną na koniec roku.
Kulminacyjnym punktem pochodu był przemarsz przed trybuną honorową, z której dygnitarze partyjni łaskawie machali do maszerującej gawiedzi. Autorem ciekawego zdarzenia związnego z trybuną honorową stał się mój wspaniały wujek Janusz, który któregoś razu był kierownikiem budowy owej trybuny. Z perspektywy lat ciężko powiedzieć, czy zawiodły obliczenia, czy może gwoździe wywędrowały z budowy w kieszeniach robotników, czy też wszyscy partyjniacy chcieli stać z przodu trybuny... faktem jest, że trybuna złożyła się jak domki z kart, a wszyscy "ważni i możni" runęli w rozbawiony tłum. Nie wiem jak to możliwe, ale sprawa rozeszła się po kościach, a wujek Janusz nie przesiedział za kratami do 1989 roku. Aha... zdjęcie nie jest przypadkowe, towarzysz Wallson jest na zdjęciu ;)
Kesz jest w rozmiarze mikro, magnesem umocowany. Życzę powodzenia.