Największy na świecie niekomercyjny serwis geocachingowy
GeoŚcieżki - skupiające wiele keszy
Ponad 1000 GeoŚcieżek w Polsce!
Pełne statystyki, GPXy, wszystko za darmo!
Powiadomienia mailem o nowych keszach i logach
Centrum Obsługi Geokeszera wybierane przez Społeczność
100% funkcjonalności dostępne bezpłatnie
Przyjazne zasady publikacji keszy
You have to be logged-in in order to perform operations on this cache.
stats
Show cache statistics
Biały Wilk - OP9QAJ
Bonus Czarnego Kota 😉
Owner: LadyMoon
Please log in to see the coordinates.
Altitude: 12 m. ASL.
 Region: Poland > pomorskie
Cache type: Own cache
Size: Regular
Status: Ready for Search
Date hidden: 12-04-2025
Date created: 08-08-2023
Date published: 12-04-2025
Last modification: 12-04-2025
1x Found
0x moved   0 km
0x Not found
0 notes
watchers 2 watchers
44 visitors
1 x rated
Rated as: n/a
1 x recommended
This cache is recommended by: HailstormB1
In order to view coordinates and
the map of caches
you must be logged in
Cache attributes

Dangerous Cache  Access only by walk 

Please read the Opencaching attributes article.
Description PL

 

 

 

Ta niesamowita dla mnie historia,

jaka się wydarzyła w moim życiu

ma genezę w 2022 roku.

Zapraszam do lektury:

 

Pewnego dnia moja córka - rasowy i 100% kociarz ( oczywiście po mamie 😉 )

wymyśliła sobie psa.

Na szczęście nie mieszkała już ze mną, więc było mi wszystko jedno co ona tam sobie będzie hodować, może chcieć nawet słonia czy tarantulę 🤔

A że nie było u niej najlepiej psychicznie, to zareagowałam bardzo entuzjastycznie,

no bo skoro chce mieć nowego przyjaciela na wszelkie spacery

i ma to jej pomóc -  to czemu by nie.

Ważne, że moje dziecko będzie szczęśliwe,  a jak wiadomo - każda matka chce jak najlepiej dla swojego dziecka.

Sama bym nigdy się na to nie zdecydowała, bo kocham od zawsze koty, szczury, myszy itp. 

Kto mnie zna  - ten wie, że za psami nie przepadam, a nawet...

po prostu się ich boję, nie czuję ich,  nie znam ich zachowań, to jest zupełnie nie moja bajka...

Ale że sobie córka tak właśnie wymyśliła - to się nawet ucieszyłam,

że przynajmniej dzięki nowemu zwierzakowi

choć na chwilę zapomni o swoich problemach.

Toteż zadeklarowałam, że się nawet dorzucę z pieniążkami,

bo to miał być pies rasowy, kupiony z hodowli.

I tak zaczęły się poszukiwania.

Pytałam też czy jest pewna swojej decyzji,

bo przecież pies to obowiązki, odpowiedzialność i zupełnie nie to samo co kot.

Odpowiedzieli mi wspólnie z partnerem, że przemyśleli to i bardzo chcą pieska.

No to nie pozostało nic innego jak znaleźć jakiegoś szczeniaczka.

To miał być jakiś tam bernardyn czy o zgrozo inny wielki, czarny, kudłaty pies.

Takiego akurat córka bardzo chciała.

Na szczęście (-  jak się później okaże - dla mnie na szczęście 😉 )

hodowle tych ras były na drugim końcu Polski,

więc byłoby bezsensem jechanie taki kawał drogi specjalnie po psa.

A zwłaszcza, że wtedy akurat bardzo zdrożało paliwo.

Nie było na to ani czasu ani pieniędzy.

Powiedziałam, że w takim razie szukaj może innej rasy,

byle z Pomorza, żeby było dość blisko z dojazdem i bez kłopotu.

Na Pomorzu córka znalazła hodowlę Białego Owczarka Szwajcarskiego.

Choć nie do końca była przekonana o chęci posiadania BOSa,

bo to "trudna w obsłudze" rasa,

to jednak nawiązała kontakt z hodowcą

i powoli zaczęła się umawiać na wizytę w celu kupna szczeniaczka,

gdyż akurat się niedawno urodziły i za kilka tygodni były na sprzedaż.

Ten szczególny dzień miał być w dniu 20 czerwca 2022 roku.

Pojechaliśmy w naszym pełnym, czteroosobowym składzie,

bo to wielki dzień w życiu mojego dziecka - miał być nowy członek rodziny.

Gdy dotarliśmy do celu naszym oczom ukazała się

prawie wataha białych wilków swobodnie biegających po trawie.

Kilkoro było dorosłych, natomiast naszą uwagę przykuły

małe, białe kulki biegające żwawo po trawie,

każda z innym kolorem wstążeczki na szyi.

Córka wybrała samca, największego spośród stada maluchów.

Sfinalizowaliśmy umowę, i z tą małą białą kulką udaliśmy się do auta i w drogę powrotną.

Dla mnie ten nowy nie był jakoś specjalnie wyjątkowy.

Ot, mały piesek, wilczek. Co innego, gdyby był to kociaczek 😉

Bardziej byłam obserwatorem nastrojów córki,

i to ja czuwałam nad prawidłowym przebiegiem całej procedury kupna i całej akcji.

Po dojechaniu do mieszkania córki, jej kot rezydent ( na codzień tak zwana "ciapa")

chyba nie był zadowolony z nowego domownika, bo zadrapał go od razu i to w oko.

Biedny wilczek zapłakał z bólu i pojechaliśmy natychmiast do weterynarza leczyć oko.

Pierwsze tygodnie były trudne,

szczeniaczek - wilczek uczył się życia w mieszkaniu,

z kotem, wśród ludzi, samochodów, innych psów,

w hałaśliwym centrum miasta. 

Nie było mu łatwo ani nie było łatwo córce,

zwłaszcza, że miała wówczas tylko jeden pokój z aneksem kuchennym,

więc nie bardzo miała jak rozdzielić zwierzaki.

Bo mały szczeniaczek, jak to szczeniaczek - ciekawy świata - podbiegał często do kota,

który nie zawsze okazywał mu sympatię.

Trzeba było te psio-kocie kontakty cały czas nadzorować i pilnować,

aby znowu nie doszło do krzywdy.

Pewnego czerwcowego wieczoru córka zadzwoniła, że się rozchorowała,

że nie daje rady itp. i że mam przyjechać. 

Na miejscu okazało się faktycznie, że jest chora i potrzebuje spokoju i odciążenia w opiece.

Zaproponowałam, że zabiorę jej kota na jakiś czas, żeby mogła wyzdrowieć i się skupić tylko wyłącznie na psim szczeniaczku a nie musieć ich obojga pilnować 24h na dobę czy nie podchodzą do siebie i czy kot go znowu nie drapnie po oczach.

Zwłaszcza,  że jej kot u nas mieszkał 6 lat zanim się wyprowadzili wspólnie.

Wydawało mi się to naturalne i oczywiste, że tak właśnie będzie.

Ale córka mówi tak: "mamo, jeśli masz kogokolwiek zabierać do siebie to zabierz psa"

😯

Zdębiałam.

Jak to psa?????

Przecież u mnie mieszka kot Charona - Podmiot OP8JJJ.

A on panicznie boi się wszelkich psów, nienawidzi ich, syczy na nich, warczy.

Jak ja mam przyprowadzić w takiej sytuacji 10 - tygodniowego szczeniaczka do domu?

Przecież to jest niemożliwe i niewykonalne.

Zresztą, mnie samej ten pomysł niezbyt się podobał,

bo szczeniaczek jak to szczeniaczek  - w tamtym okresie gryzł wszystko,

co mu wpadło w łapki i w pyszczek i w dodatku sikał na podłogę 😒

 No ale coś trzeba było zadecydować.

Dzwonię więc do drugiej córki, tej, która ze mną mieszka i tłumaczę, 

że muszę wrócić z psem,

czy damy radę jakoś pozamykać nasze koty ( a nasze koty to nie "ciapy")

żeby nikt nikogo nie widział nawet przez chwilę.

I czy jesteśmy w stanie to ogarnąć na jakiś czas aż druga córka wyzdrowieje.

Ona mówi, że tak, spoko - damy jakoś radę.

Ustaliłyśmy więc działania na czas mojego wejścia z psem do domu, który kot do którego pomieszczenia idzie i gdzie zamykamy psa, żeby był odizolowany.

Plan był, więc nie pozostawało mi nic innego, jak pożegnać chorą córkę,

przypiąć smycz psiakowi i ruszyć z nim do domu.

Dochodziła godzina 22.00

Nie było opcji jechania z nim autobusem,

bo nie miał jeszcze kupionego kagańca,

a bez kagańca wolałam nie ryzykować i nie wsiadać. 

Samochód odpadał, bo nie mam prawa jazdy.

Postanowiłam, że pójdziemy pieszo, więc będzie miał dodatkowy spacerek przed snem.

Między domem córki a moim najbliższa droga wiodła lasem.

Nie chciałam iść ulicami, bo nadrabiamy bez sensu kilometry,

ale za to mamy oświetlone drogi.

Lasem mam blisko, ale za to zupełnie po ciemku,

bo nie miałam ze sobą żadnej latarki, czołówki.

Decyzja zapadła, że ryzykujemy spacer w zupełnych ciemnościach,

ale za to mamy szybką trasę. 

I tak też ruszyliśmy.

Faktycznie, w lesie było zupełnie ciemno.

Piesek szedł radośnie i cieszył się z wycieczki.

Widać było od razu, że uwielbia wszelkie wędrówki, a zwłaszcza leśne.

W sumie to można stwierdzić, że wtedy właśnie to był mój pierwszy raz

w ogóle z jakimkolwiek psem na smyczy,

bo nigdy wcześniej nie miałam takich doświadczeń.

Jego biała sierść tak świeciła w ciemnym lesie, że doszłam do wniosku,

że żadne latarki jednak nie są potrzebne 😉

Doszliśmy na szczęście w spokoju, ale i w strasznych ciemnościach do domu,

żaden wilkołak tudzież inny demon nie napatoczył się...ufff 😊

Nie ukrywam, że nie do końca czułam się komfortowo

idąc po ciemnym lesie w towarzystwie tylko małego szczeniaczka,

no ale czasem kocham ryzyko a kto nie ryzykuje... 🙃

Ten pierwszy spacer bardzo nas wtedy do siebie zbliżył. 

Myślę, że to był maleńki zalążek naszej więzi,

a jeszcze wtedy zupełnie nie wiedziałam, co mnie czeka...

 

System odizolowanych kotów w domu, a zwłaszcza Podmiota,

który przez sekundę widział wilczka na wejściu  i wpadł w szał - sprawdził się.

Żeby było dobrze to cała trojka musiała się "nie widzieć",

przebywać cały czas w osobnych pomieszczeniach

i tylko tak można było jakoś funkcjonować. 

Te kilka dni jakoś minęło,

spędziłam je na oczywiście spacerach z wilczkiem

i wycieraniu podłóg, bo lał niemiłosiernie i też nie tylko lał.

Nie przypuszczałam wtedy,

że wychowywanie szczeniaczka jest aż tak ciężkie i absorbujące.

Myślałam dotąd, że opieka nad małym dzieckiem jest trudna,

bo wychowałam dwójkę dzieci,

i pamiętam dokładnie te wszystkie ciężkie chwile od dnia narodzin.

Ale dzieci to był pikuś.

Dopiero tutaj poznałam prawdziwą "orkę na ugorze"

i stało przede mną gigantyczne wyzwanie.

 

Córka na szczęście wyzdrowiała, nabrała sił

i za kilka dni piesek wrócił do swojego domu.

A ja mogłam odpocząć i znów otworzyć drzwi od pomieszczeń. 

Podmiot ze Wstęgą mogli znowu chodzić po wszystkich pokojach,

nastał znowu upragniony spokój i cisza.

To było piękne...

 

Pod koniec lipca 2022 córka mówi do mnie,

że jednak nie da rady tak dłużej i coś trzeba zrobić.

W dodatku musiała szukać nowej pracy

i nie mogła już tyle siedzieć w domu i zajmować się szczeniaczkiem.

A jak wiadomo - mały piesek nie może siedzieć sam w domu z kotem,

w jednym jedynym pokoju, bez nadzoru.

Sytuacja życiowa córki uległa zmianom

i wymusiła tym samym zmianę w związku z opieką nad pieskiem.

 

"Może jednak trzeba będzie sprzedać pieska" - powiedziała i zaczęła redagować ogłoszenie. 

Było mi smutno, bo miał być jej przyjacielem,

nowym członkiem rodziny,

miał jej dać radość i szczęście a teraz ma iść na sprzedaż. 

Nie tak to miało wyglądać, nie tak... ☹

 

Na ogłoszenie kilka osób odpowiedziało,

córka zaczęła prowadzić rozmowy,

negocjacje a nawet była już umówiona na wizytę potencjalnego kupca.

 

I nagle otrzymała wiadomość od przypadkowej osoby,

że sprzedaż tego pieska jest nielegalna,

bo córka nie prowadzi hodowli a tylko mając hodowlę można sprzedawać psy.

Jedynie co córka może to oddać go gratis do adopcji.

I żeby to ogłoszenie jak najszybciej zakończyć,

żeby nikt się nie przyczepił i nie wlepił jakiejś kary czy coś.

😯

No to sytuacja się jeszcze bardziej skomplikowała,

niż była wcześniej.

Córka się załamała.

Bo o ile sprzedaż psa była  - naszym zdaniem - przynajmniej o tyle dobra,

że jak ktoś miał za niego zapłacić dość sporą sumę to wiadomo było -

- przynajmniej bardziej pewne - że będzie mu na nim zależało,

że go raczej nie skrzywdzi, że będzie o niego dbał itp.

A teraz oddawanie go do adopcji za darmo powodowało stres,

że nie mamy pewności tak naprawdę do jakiego domu on trafi

i czy za kilka dni nie skończy przywiązany za nogę w lesie, bo szczeknął w domu?

Ileż to takich psich krzywd dzieje się codziennie na świecie?

A ile psów, które poszły do adopcji i miały mieć super dom -  skończyło marnie?

Bałyśmy się, że i jego mógłby spotkać podobny los. 

A bardzo nie chciałyśmy, żeby jakakolwiek krzywda go spotkała.

Córka wraz z partnerem nalegali,

abym ja go wzięła do siebie na stałe,

ale dla mnie ten pomysł był zbyt hardcorowy.

Po pierwsze Podmiot - BYŁ przeszkodą numer 1 i chyba nie do przejścia. 

A życie w pozamykanych pokojach

i odizolwanych nie wiadomo ile tygodni/miesięcy zwierzakach nie uśmiechało mi się.

Po drugie - ja jestem kociarz, psów nie lubię,

nie znam, nie czuję, więc jak ja mogę mieć psa?

Po trzecie - on nie umiał jeszcze sikać na dworzu, a po nocy lał na podłogi,

robił dużo różnych dziwnych rzeczy jak to mały piesek

( nie będę już tu przytaczać, co ujrzałam na podłodze pewnego poranka,

bo to mało przyjemne 😉 ),

więc jego by trzeba było najpierw nauczyć wielu rzeczy,

przede wszystkim wyćwiczyć funkcję załatwiania się na dworzu,

nauczyć podstawowych komend, posłuszeństwa itp.

To cały proces wychowywania szczeniaczka

a jeszcze ta rasa ponoć do łatwych nie należy. 

O nie, nie... jak sobie to wszystko uświadomiłam to uznałam,

że pomogę córce szukać mu dobrego domu 😀

 

Pewnego razu do córki zgłosiło się pewne małżeństwo,

żywo zainteresowane przejęciem pieska.

Prowadziliśmy już bardzo konkretne rozmowy

i byliśmy umówieni już za kilka dni na spotkanie.

W międzyczasie znowu piesek był u mnie,

bo córka już musiała pracować i nie było go z kim zostawić.

Nie ukrywam, że zaczęłam się powoli zżywać z nim.

Pomimo, że to jednak był pies - czyli zwierzę,

za którym raczej nie przepadam - to bardzo pięknie okazywał mi uczucia,

bardzo się cieszył ze wszelkich spacerów, wycieczek po lasach,

był wesoły i radosny, był prawdziwym przyjacielem człowieka, jak to mawiają.

 

Zanim jeszcze doszło do spotkania z nowymi właścicielami -

- pewna wróżka tak spontanicznie mi powróżyła w sprawie pieska.

Nie chodzę zazwyczaj do żadnych wróżek, ale teraz jakby okazja sama się trafiła.

Z wróżby wyszło, że piesek ma zostać ze mną 😯

I jak będę go uczyć posłuszeństwa i załatwiania się na dworzu

to będzie dobrze i bedziemy razem szczęśliwi.

On mi da dużo szczęścia,

zyskam dzięki niemu najlepszego przyjaciela

i kompana na wszelkie wycieczki.

Tylko koniecznie musi zostać ze mną.

 

Nie ukrywam, że starałam się opiekować pieskiem najlepiej jak umiałam.

Wychodziłam z nim na spacery i to kilka razy dziennie,

uczyłam sikania na dworzu, uczyłam komend, karmiłam, poiłam,

czesałam sierść,

kąpałam po wycieczkach, kiedy wracał brudny i robiłam to wszystko,

co należy robić, aby mały piesek miał dobre i szczęśliwe życie.

 

Rozmowy z państwem od adopcji były już zaawansowane,

państwo byli zdecydowani go zabrać

i dosłownie na drugi już dzień miało być spotkanie.

I coś wtedy we mnie pękło.

Uświadomiłam sobie,

że tak naprawdę oddam komuś mojego przyjaciela

i na dodatek już nigdy go nie zobaczę.

Opieka nad nim, choć ciężka - wbrew pozorom

dawała mi bardzo dużo satysfakcji, radości.

Czułam się bardzo dobrze w roli psiej mamy,

choć było ciężko w tych początkowych tygodniach

i sama też czasem miałam chwile załamania i zwątpienia.

Ale gdy upadałam to wstawałam z nową siłą i energią.

I wtedy też pomyślałam: 

"A gdzie ten piesio będzie miał lepiej niż ze mną?"

 

 

I tak oto podjęłam decyzję, że biały wilczek zostaje ze mną.

Cały czas miałam też w głowie słowa wróżki,

że on ma zostać ze mną, a nie pożałuję tego.

 

No cóż... było to nie lada wyzwanie dla mnie.

 

Rozpoczęło się więc trwajace kilkanaście tygodni

oswajanie Podmiota z pieskiem.

O ile nasza kotka Wstęga nie robiła problemów

i zaakceptowała go praktycznie od razu,

tak Podmiot - jako naczelny wróg wszystkich psów -

potrzebował bardzo dużo czasu na oswojenie się.

W końcu po wielu próbach udało się,

że mogli przebywać w jednym pomieszczeniu

i nie musieli być odizolowani.

Szczytem moich marzeń jeszcze było,

aby mogli pojechać wspólnie jedym autem,

ale na to musiałam poczekać jeszcze dłużej.

 

Wilczek pięknie dorastał, uczył się komend, posłuszeństwa,

załatwiania się na dworzu,

toteż po czasie osiągnęliśmy spore sukcesy.

Ja zyskałam - tak jak przepowiedziała wróżka -

najlepszego przyjaciela i wiernego kompana

na wszelkie wycieczki, wyprawy.

Nie zliczę ile już odbyliśmy wspólnych wycieczek, 

ile wspólnie zdobyliśmy do tej pory keszy, ile założyliśmy razem,

ile serwisów przeprowadziliśmy, ile rekonesansów pod nowe skrzynki.

Doszło do tego, że ja już nie potrafię iść sama do lasu,

gdzie wcześniej tylko sama się włóczyłam ( i to po nocach) lub z Podim.

Zyskałam naprawdę coś, czego wcześniej nie byłam zupełnie świadoma,

ile taki pies potrafi dać szczęścia człowiekowi.

 

Zmieniłam mu też imię, bo to,

które nadała mu córka nijak mi nie pasowało.

Gdy dorastał to robił się taki dłuuuuugi, niczym krokodyl.

Pyszczek też mu się wydłużał tak, że przypominał krokodylową paszczę.

Bardzo mi go wtedy przypominał, a że głupio nazwać psa "Krokodyl",

to przypomniało mi się, że jak moje córki były małe,

to na krodyla mówiliśmy "hohodyl",

bo chyba jeszcze litery "r" nie umiały wymiawiać,

na pewno młodsza córka miała z tym problem.

Tak więc "Hohodyl" - a od hohodyla - w skrócie Hoho 😉

I takie imię dostał 😉

 

A żeby było zabawniej to dzień przed wyjazdem do hodowli,

dokładnie 19 czerwca 2022,

będąc na jednym ze starych, ewangelickich cmentarzy

znaleźliśmy wraz z Charonem fragment

( dokładnie głowę z paszczą) białego, gumowego krokodyla.

Co ona robiła na cmentarzu ?

Nie mieliśmy pojęcia,

ale coś mnie tknęło i zabrałam ją do domu,

nie wiedząc zupełnie,

że na drugi dzień pojawi się w naszej rodzinie

dokładnie niemal taki sam biały krokodyl.

Wiedzieliśmy, że jedziemy kupić szczeniaczka,

ale nie wiedzieliśmy, że będzie później krokodylem 😉

Teraz wiem, że ta gumowa głowa nie była znaleziona przypadkiem - to był znak!

Stoi teraz u mnie na regale na honorowym miejscu 😉

 

Biały wilk Hoho w tej chwili jest już dorosłym wilkiem,

wyrósł na pięknego i wzbudzającego podziw samca, przez co

często jesteśmy zaczepiani na ulicach.

Wszystko się ułożyło i wyprostowało.

Podmiot może swobodnie jechać w aucie z wilkiem tuż obok,

więc możemy wszyscy razem podróżować,

czego najlepszym przykładem

był wyjazd sylwestrowo - noworoczny 2024/2025 na Warmię.

 

A ja jestem bardzo szczęśliwa, że mam takiego wspaniałego,

białego przyjaciela.

Często się zastanawiam, jak ja mogłam żyć wcześniej bez niego...

I jakie to życie było ubogie.

Cieszę się bardzo, że podjęłam właśnie taką a nie inną decyzję,

że mógł zostać ze mną. 

Teraz z perspektywy czasu wiem, że to była bardzo słuszna decyzja.

Dałam mu dom, dużo miłości i troskliwą opiekę.

Nawet Pani behawiorystka stwierdziła, że jest zbyt rozpieszczony 😉 

Czyli,  że jest mu aż za dobrze 😉

 

Teraz dopiero rozumiem sens prawdziwego życia z białym wilkiem u boku,

jako najlepszym przyjacielem i towarzyszem moich wszelkich wędrówek.

Bo jakby nie było - idealnie się wkomponował w mój styl i tryb życia,

a że uwielbia piesze wędrówki po lasach tak jak i ja - toteż sobie wędrujemy, 

wspólnie razem przez życie 😉

 

 

 

O keszu:

Atrybut "skrzynka niebezpieczna" bo to jednak wilk,

więc nie wiadomo jak na Ciebie zareaguje.

Musisz go jakoś okiełznać i zdobyć jego aprobatę.

Może być różnie, dlatego lepiej nastaw się na trudności,

ale zrobimy wszystko, aby je pokonać.

 

Kesz dostępny oczywiście po wcześniejszym umówieniu się.

Zapraszam do spotkania z Białym Wilkiem Hoho i życzę powodzenia!

 

Skrzynka ta powstała również z okazji mojego już 14 - lecia na OC.

Dokładnie za 10 dni - 22 kwietnia 2025  - mija już 14 lat odkąd zaczęłam zabawę i założyłam konto.

 

Rules of reactivation Reaktywacja jest zabroniona i nie ma od tego wyjątków.
Read more about reactivation of geocaches here
Pictures
Rezydent "ciapa"
Podmiot OP8JJJ - naczelny wróg wszystkich psów
Jeden z pierwszych naszych wspólnych spacerów po lesie
Gdy byłem krokodylem...
Biała gumowa głowa krokodyla znaleziona na starym cmentarzu jako znak
Log entries: Found 1x Not found 0x Note 0x All entries