Majówka będzie chyba miejscowością w Polsce z największą ilością keszy na jednego mieszkańca. Razem z tym są trzy, a ludzi tu mieszkających daj boże dziesięciu, co daje nam 3,3 osoboskrzynki. Wszystkie trzy mają taką sama nazwę, więc się nie pomylcie. Najstarszy kesz zbyszatego ulokowano niedaleko knajpy „U Rumcajsa”. Wszystko przemija, więc i ten przybytek zamknął swe podwoje. A serwowano tu wspaniałe kartacze. Chłopaki z roboty którzy mieli to szczęście dostać zlecenie na wyjazd do Gródka, zawsze tu się zatrzymywali i brali na wynos, by potem na przerwie spałaszować ze smakiem. Był też schłodzony sok brzozowy, w butelce 0,3l gasił pragnienie lepiej niż współczesne izotoniki, o wodzie nie wspominając. Drugi kesz, dość świeży, wzorowego, opowiada o posiadłości Kawelina, barwnej postaci przedwojennego Białegostoku. Teraz jest i mój, przy drodze do Supraśla. Legalnie samochodem można dojechać tylko do parkingu. Są tu stoły, miejsce na ognisko, a jak zakładałem kesza to leśnicy naszykowali patyki do nadziewania kiełbasek. Dalej w kierunku Supraśla samochodem nie wolno, choć asfaltówka kusi. Jak się jednak i tym razem przekonałem jadąc nią rowerem, niewielu coś sobie robi z zakazu ruchu.
Teraz najważniejsze czyli słów parę o keszu. Preforma PET, chyba tu mi ołówków zabrakło więc zabierzcie coś do pisania. Schowana tak po podlasku, że bardziej już nie można. Przytulona do pieńka, nie trzeba kopać, ale rękawiczki się przydadzą.