Czas. Czym jest czas? Wskazówkami sunącymi po krągłej tarczy zegara? Liśćmi, które pod wpływem wiatru i jesiennej zawieruchy opadają na przegniłą ściółkę, by wkrótce grube konary okryć się mogły białym puchem i zapaść w zimowy sen? Słońcem chowającym się za linią horyzontu? Czas... Czas to ziarnka piasku przesypujące się w wielkiej klepsydrze wszechświata. Czas to...
- Gówno.
Mężczyzna westchnął ciężko, opadając na stertę podartych szmat, będąc zapewne pozostałościami po fartuchach chemicznych. Zamknął ciążące mu już od jakiegoś czasu powieki, kryjąc malachitowe tęczówki za kotarą długich rzęs. Szafranowe włosy rozsypały się dookoła.
Czas to gówno. Świat to gówno - wszystko jest gównem. Zliczyć nie mogę lat kiedy żyję, nie potrafię stwierdzić jak długo błąkałem się po Ziemi bez większego celu, zwiedziłem najdalsze zakątki tej zepsutej planety wody i błota, zaznawałem największych tutejszych rozkoszy, a jednak wszystko to marność nad marnością. Nic tylko słabości, którym ulegają słabi... Nie rozumiem, zaprawdę nie pojmuję dlaczego ludzie są ulubieńcami Pana. Nędzne karaluchy.
Zaciągnął się mieszanką kurzu, stęchlizny i mysich odchodów. W tym pieprzonym więzieniu siedział chyba dłużej niż liczył sobie sam Stwórca. Ech, gdyby tylko był czujniejszy, tamtego dnia umknąłby Blackowi, wywinął się z jego lepkich macek. Klara... Och, Klara - tak piękna i delikatna niczym białopióra gołębica... To wszystko przez tą małą sukę, przez pieprzone, ziemskie nasienie, z którego została zrodzona. Nienawidził jej od pierwszej chwili, w której ją poczuł, w której ją zobaczył i zapragnął posiąść. Zniszczyć. Zmiażdżyć w swoich ramionach. Irytowała go chciwość jaka przemawiała przez jego umysł i ciało, gdy tylko myślał o jej pięknych oczach, z których znikają tlące się resztką sił iskierki życia. Chciał widzieć jej kształtne usta rozwarte w niemym krzyku, łzy niczym brylanty spływające po policzkach... Klara...
Uniósł leniwie powiekę, słysząc cichutki tupot małych łapek. Po niegdysiejszej sali chemicznej echem rozszedł się huk, gdy blada dłoń poznaczona bordowymi plamami niedomytej krwi trzasnęła o posadzkę. Spojrzał ze znużeniem na swą zdobycz. Bura mysz rzucała się w powietrzu, piszcząc przeraźliwie w nieudolnych próbach uwolnienia ogona. Anioł przyglądał się jej w milczeniu, obserwując paciorkowate oczka czarne jak gdyby płynęła w nich gorąca smoła, i choć nie mógł w nich nic dostrzec, doskonale czuł jej strach, jej przerażenie, przez które malutkie serduszko o mało nie wyskoczyło z mysiej piersi.
- Wszystko to marność nad marnościami - zacytował ze znużeniem z biblijnej Księgi Koheleta, otwierając leniwie usta na podobieństwo lwa. Czarnego, wyklętego ze stada lwa. - I wszystko marność.
Piski ucichły. Słyszeć się dało jedynie głośne mlaskanie i chrupnięcia łamanych kręgów o średnicy wykałaczki.
Anioł przełknął głośno truchełko, krzywiąc się zaraz z niesmakiem. Choćby do końca życia żarł myszy nigdy chyba nie przyzwyczai się do tego okropnego smaku. I sierści na języku. Dałby sobie rękę uciąć, że jeszcze trochę, a będzie zwracał kłaki... Zamarł na krótką chwilę nadstawiając uszu. Czyżby... Nie, niemożliwe... A jednak!
Poderwał się z ziemi, niedbałym ruchem ręki odrzucając do tyłu szafranowe, zmierzwione włosy. Była ich trójka, nie mieli więcej niż dziewiętnaście lat. Nie pamiętał kiedy ostatnio ktokolwiek go odwiedził, wiedział jednak, że nie byli to ci na których czekał - niewidzialne kajdany jakie od stu przeszło lat ciążyły mu na nadgarstkach nie zniknęły. Zostało mu więc jedno wyjście, które zresztą wcale go nie martwiło. Wręcz przeciwnie.
Ruszył ku głównemu holowi z szerokim uśmiechem drapieżcy, roztrącając szklane kolby spoczywające na mijanych stołach. Naczynia spadały jedno za drugim z przenikliwym trzaskiem, zdobiąc zakurzoną posadzkę miliardem przezroczystych kryształków, trzeszczących pod podeszwą ciężkiego buciora. Wielki nóż o zakrzywionym ostrzu błysnął mu w dłoni, a potężne skrzydła przywodzące na myśl płonące żywą czerwienią sztandary, rozpostarły się z przenikliwym świstem lotek. Bo wszystko to marność nad marności.
Wypadł z sali chemicznej, rozglądając się dookoła. Po krótkiej chwili namysłu ruszył wąskim korytarzem w kierunku ogromnej bramy dawnej akademii. Słyszał urywki rozmów na podstawie których bardzo szybko rozszyfrował zarówno płeć intruzów jak i ich szczeniackie zamiary. Gówniarzom zachciało się bawić czarną magią. Anioł gardził głupcami ich pokroju. Oczywistym było, że Zły nie przybędzie osobiście, nie da im siły ani wiecznego życia. Większość opętań towarzyszących wywoływaniu duchów czy przyzywaniem Złego nie było tak naprawdę żadną ingerencją sił nieczystych, a jedynie urojeniem wynikającym ze stresu, strachu i napięcia jakie dręczyły człowieka w trakcie odprawiania rytuału... A nawet jeśli komuś udało się wywołać coś więcej niż robaka z ziemi, byłby to zapewne jeden z demonów najniższej kasty, który nawet nie potrafiłby użyć języka do wypłakania najprostszego słowa.
Przechylił się przez marmurową barierkę, spoglądając uważnie na dwóch chłopaków i dziewczynę odzianych w najróżniejsze odcienie czarni. Na szyi nastolatki widniał srebrny pentagram na czarnym rzemieniu, zaś jej towarzysze trzymali dwie foliowe siatki, przez które prześwitywały świece, opakowanie ze szkolną kredą, jakaś czarna szmata i inne dziwne przedmioty, których anioł nie starał się już nawet dopatrywać. Wszystko było aż nadto jasne - młodzi nie mieli bladego pojęcia o rytuałach przywoływania.
- Czemu akurat tutaj? - spytał jeden o twarzy patentowanego idioty, rozglądając się z niezadowoloną miną. - To szkoła...
- I co, że szkoła, baranie? - warknął drugi, którego czarne włosy postawione były na chyba tonę żelu przez co przypominał bardziej jeża niż satanistę. - Jest opuszczona, a do tego nawiedzona. Nie słyszałeś nic o tych wszystkich dziwnych rzeczach, które się tu działy? Trupy zwierząt, upiorne odgłosy, skrzypienie podłóg, nawoływania...
- No, więc gdzie idziemy? - spytała dziewczyna ze znudzeniem, zeskrobując z paznokci czarny lakier. Ta z kolei przypominała dziwkę i to wyjątkowo nieprzyjemną. Krótka spodniczka odsłaniała uda poznaczone krzywymi i wyjątkowo pokracznymi symbolami, które anioł ledwo rozpoznawał. Porwane pończochy sięgały jej przed uda, zaś ciemny gorset odkrywał pokaźny biust, będący najprawdopodobniej głównym atutem właścicielki. - Nie będziemy chyba sterczeć w tym holu do jutra.
- Nie lepiej byłoby w nocy? - spytał Idiota, zerkając przez pozbawioną szyb okiennicę na słońce, które powoli chowało się za koronami drzew na szkolnym dziedzińcu.
- Tępy jesteś, Erich? Gdy zrobi się ciemno znów zacznie tu straszyć, a to zakłóci rytuał.
- Boisz się i tyle, gówniarzu - mruknął anioł pod nosem, schodząc powoli po szerokich stopniach.
Jeż rozglądnął się po ogromnym holu, lustrując zdemolowane wnętrze. Wszystkich przerażał chaos jaki panował w gmachu dawnej akademii, połamane meble, porozrzucane wszędzie przedmioty, o których dawni użytkownicy najprawdopodobniej zapomnieli w napadzie paniki. Firany pajęczyn wiszące w oknach i truchła zwierząt rozkładających się na każdym niemalże kroku. Anioł nie narzekał. Zdążył się już przyzwyczaić do nie najlepszych warunków, a z czasem nawet uznał je za całkiem klimatyczne.
- Nie zagłębiajmy się dalej, tu powinno być dobrze. Łażąc po całej szkole jedynie stracimy czas... i możemy rozgniewać mieszkające tu siły.
- Karl ma rację. - Dziewczyna skrzyżowała ręce na ogromnej piersi, ruchem dłoni wskazując miejsce pośrodku pomieszczenia. Musiała mieć tu decydujący głos bo dwaj pozostali posłusznie zabrali się do rozstawiania całego przytaszczonego tu szmelcu. Anioł wsparty o balustradę, obserwował ich z niekrytym rozbawieniem, doskonale zdając sobie sprawę, że nie uda im się wywołać nawet własnego mózgu z zaświatów, a co dopiero kogokolwiek z Podziemi. Nie zamierzał się jednak ujawniać i psuć im zabawy, ani tym bardziej nawracać kogokolwiek. Czekał.
Po kilku minutach na czarnym materiale w kształcie sześciokątu, ozdobionym kredowym pentagramem, zalśniły płomienie sześciu świec. Cycata wyjęła z torby książkę oprawioną w bordową skórę, po czym otworzyła pożółkłe wnętrze na spisie treści.
- Co to, twój pamiętnik? - parsknął anioł, szczerząc w uśmiechu białe zęby.
Dziewczyna spojrzała na towarzyszy przeciągle, po czym wzniosłym głosem zarecytowała okultystyczną formułkę, napisaną zapewne przez jakiegoś idiotę, wierzącego że ma jakiekolwiek pojęcie w tym temacie. Obaj nastolatkowie uklękli przy prowizorycznym ołtarzyku, zamykając oczy i unosząc ręce w iście kretyński sposób.
Czas mijał, a dziewczyna mimo okropnej chrypy, nieugięcie powtarzała strofy zaklęcia. Chłopcy siedzący na ziemi przysypiali powoli, a słońce już dawno zniknęło za ponurymi drzewami. Nagle świece zgasły, a niewidzialna siła wytrąciła dziewczynie książkę z dłoni. Krzyknęła wystraszona, cofając się gwałtownie i wpadając na towarzyszy w napadzie paniki.
- Kim jesteś?! - krzyknął Jeż, ze słyszalnym napięciem w głosie. - Pokaż się, duchu!
Ciszę i spokój jakie nastały zaraz potem mąciło jedynie napięcie wyczuwalne w powietrzu. Cała trójka przywarła do siebie plecami, usiłując wypatrzyć jakąkolwiek sylwetkę czy choćby najmniejszy ruch.
- Co teraz? - spytał Erich, ocierając pot z czoła.
- Właśnie, Leah? Co teraz?
- Nie wiem - jęknęła dziewczyna.
- Jak to nie wiesz? Mówiłaś, że nie raz już przywoływałaś Złego..
- Ale przecież...
- Kłamałam!
Jeż zaklął paskudnie, zamykając oczy i w tym właśnie momencie rozległo się głośne plaśnięcie, a tuż pod jego stopami wylądowało wypatroszone truchło czarnego kota. Cała trójka wrzasnęła, po czym ile sił mieli w nogach wyrwali w kierunku wrót, które niespodziewanie zatrzasnęły się w akompaniamencie przeciągłego jęku zawiasów.
- Kurwa! Co jest?! - wydarł się Idiota, usiłując otworzyć drzwi siłą. Te jednak jak na złość nie chciały nawet drgnąć.
- To nic nie da! - krzyknęła dziewczyna, usiłując odciągnąć przyjaciela za ramię.
- Puszczaj! Zostaw mnie! Chcę stąd wyjść!
- Erich, nic nie zdziałasz! - dodał Jeż, cofając się powoli w kierunku schodów. - Nie rób sobie żartów i chodź z nami.
- Nie zostanę tu ani chwili dłużej! Idźcie sobie jak chcecie, popaprańcy, ja stąd spie...!
Umilkł nagle, nieruchomiejąc ku zaskoczeniu pozostałej dwójki.
- Ej, Erich... Erich, wszystko w porządku? - szepnęła dziewczyna, podchodząc ostrożnie ku towarzyszowi. - Słyszysz mnie? Erich?
Chłopak odwrócił się powoli w jej stronę, ukazując rozcięte gardło, z którego momentalnie trysnęła krew. Zacharczał tylko ostatkiem sił, po czym padł przed nią wzniecając kłęby kurzu. Dziewczyna rozwarłszy szeroko oczy, otworzyła usta do krzyku jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk - przerażenie odebrało jej mowę.
Karl chwycił dziewczynę za rękę, po czym biegiem puścili się ku schodom. Przeskakiwali co dwa stopnie, potykając się co chwilę o własne nogi. Wpadli na piętro, bez namysłu skręcając w prawe skrzydło.
Jeż, który wysunął się daleko na prowadzenie przystanął, słysząc za plecami huk, gdy Cycata upadła, zdzierając skórę z kolan.
- Wstawaj! - syknął, rozglądając się dookoła płochliwie. - Słyszysz?!
- Nie mogę - zaszlochała. - Skręciłam kostkę!
- Cholera...
Znieruchomieli oboje, gdy za nimi, tuż przy schodach zamajaczyła ciemna postać, śmiejąca się upiornie.
- Karl! Karl, pomóż mi wstać! - krzyknęła, usiłując ustać na czworakach. Chłopak patrzył przez chwilę na nią, na jej niezdarne ruchy, by zaraz podążyć ponownie wzrokiem ku mrocznej sylwetce, zmierzającej w ich kierunku, po czym zacisnął pięści i puścił się biegiem przed siebie. - Karl! Karl, wracaj! Nie zostawiaj mnie! KARL!
Zalana łzami odwróciła się, szukając podkreślonymi rozmazanym makijażem oczyma potwornego prześladowcy. Jednak korytarz był zupełnie pusty. Nie była pewna czy nadal słyszy upiorny śmiech, bo jej własne serce i nierówny oddech zagłuszały wszystko dookoła.
Zerwała się na równe nogi, zapominając o skręconej kostce, gdy do jej uszu dotarł rozdzierający krzyk Karl'a, a w chwilę potem zza rogu, za którym zniknął kilka chwil temu wytoczył się zabryzgany czerep.
Odmawiając "Ojcze Nasz" biegła w kierunku lewego skrzydła, nie oglądając się za siebie. Z prędkością światła wpadła do pierwszej sali jaką napotkała, po czym trzasnęła masywnymi drzwiami. Spanikowana rozejrzała się po pomieszczeniu, po czym bez namysłu zaczęła barykadować drzwi ławkami, krzesłami i wszystkim co miała pod ręką. Załkała żałośnie, gdy w oddali rozbrzmiał ten sam upiorny śmiech, który słyszała przed śmiercią Karl'a. Skuliła się w najdalszym kącie sali, po czym zacisnęła powieki, płacząc jak dziecko.
- A wszystko to marność nad marności - rozbrzmiało nagle tuż przy jej uchu, a dziewczyna zastygła momentalnie, otwierając przekrwione oczy. Uniosła powoli głowę, przeczesując pomieszczenie wzrokiem, lecz to było zupełnie puste.
- Mam już urojenia - szepnęła do siebie, przygryzając wargę. - To tylko wyobraźnia, mój umysł płata mi figle, to wszystko...
- To, co krzywe, nie da się wyprostować, a czego nie ma, tego nie można liczyć. - Zimny głos niepodobnym do niczego co dane jej było w życiu usłyszeć, rozbrzmiał po raz kolejny, wypełniając wibracjami całe pomieszczenie. - Nie ma pamięci o tych, co dawniej żyli, ani też o tych, co będą kiedyś żyli, nie będzie wspomnienia u tych, co będą potem...
- Kim jesteś! - wrzasnęła w napadzie desperacji, chwytając leżącą obok nogę od krzesła.
- Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem: Jest czas rodzenia i czas umierania...
- Pokaż się!
- Czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono...
- Ukaż swe oblicze!
- Czas zabijania i czas leczenia, czas burzenia i czas budowania...
- Słyszysz, co do ciebie mówię?!
- Czas płaczu i czas śmiechu, czas pląsów i czas zawodzenia...
- Rozkazuję ci ty...! - urwała, gdy niespodziewanie lodowate ostrze przylgnęło do jej szyi, nacinając płytko skórę. Nim karminowa kropelka zniknęła między dwoma wzgórzami ogromnego biustu, ujrzała go. Był wielki i straszny. Burza splątanych, pokołtunionych włosów okalała bladą twarz, upstrzoną licznymi plamkami czerwieni. W malachitowych oczach mieszkało zło. Najbardziej jednak przeraziły ją potężne skrzydła przywodzące na myśl płomienie, wznoszące się ponad barczystymi ramionami.
- Nie zabijaj mnie! - wrzasnęła, po raz wtóry wybuchając histerycznym płaczem.
- Słyszałaś kiedykolwiek o Księdze Koheleta? - spytał, zbijając nastolatkę z tropu. Ta popatrzyła na niego jakby była niespełna rozumu, otwierając bezmyślnie usta.
Anioł skrzywił się z odrazą, a dziewczyna momentalnie odczuła wrogą aurę jaka otoczyła dziwną istotę.
- Nie jesteś Klarą - stwierdził, nie zapytał. - Nie masz z nią zupełnie nic wspólnego, jesteś odrażająca, nieczysta, głupia...
- J-jaką... Klarą...? - wyrzęziła, gdy ostrze wielkiego noża o zakrzywionym ostrzu naparło mocniej, przyciskając dziewczynę boleśnie do ziemi.
- Klarą, którą nigdy nie byłaś... i nigdy nie będziesz - odparł chłodno, po czym zamachnął się. Nie było to potrzebne, mógł jednym szarpnięciem pozbawić ją głowy, jednak wtedy nie zobaczyłaby Śmierci zbliżającej się po spłatę długu, jaki ta zaciągnęła w trakcie narodzin.
- Czekaj!
- Vanitas vanitatum...
- BŁAGAM!
- ...Et omnia vanitas.
Autor tekstu: Nikola Bieniewska
Anioła uwolnił: Ćwir
ZANIM WYRUSZYSZ NA TRASĘ KONIECZNIE PRZECZYTAJ OPIS GEOŚCIEŻKI !!!
Skrzynka
Aby otrzymać informacje o miejscu ukrycia wszystkich skrzynek z projektu, musisz mi odpowiedzieć na pytanie: Ilu aniołów mieści się na ostrzu szpilki?
Współrzędne wskazują na budynek przedwojennej szkoły.
Spisz numer budynku jakim oznaczona jest przedwojenna szkoła i wstaw w miejsce "B" do współrzędnych skrzynki Sine Nomine.
Natomiast aby uzyskać współrzędne miejsca ukrycia skrzynki (tam wpiszesz się do logbooka), rozwiąż poniższą zagadkę:
Klucz do jej rozwiązania znajdziesz na stronie geościeżki.
Do podjęcia skrzynki potrzebny będzie klucz trzynastka oraz gumowce.
Odkręcaj za śrubkę nie za nakrętkę, nakrętka jest przyspawana. Nie podejmuj za pierwszy element, który namierzysz, czyli za odwrócone "U", służy on do zlokalizowania i trzymania skrzynki, właściwy element jest nieco niżej.
Po odłożeniu skrzynki, pomóż jej CAŁEJ się schować, gdyby zaszła taka potrzeba.