Błotny Stawek
Dawno, dawno temu, gdy Mironice należały do klasztoru, córka zarządcy tych terenów zakochała się w pięknym leśniczym. Jak to jednak w legendach bywa, miłość rzadko bywa piękna i prosta, a na drodze do szczęścia jak zwykle stanęło bogactwo. Bogaty ojciec nie chciał oddać swej jedynej córki za jakiegoś leśnego odludka, a od męża oczekiwał wniesienia dużego posagu. I cóż pozostało zakochanej parze? Niedzielnego wieczoru po obficie zakrapianej piwem, miodem i winem imprezie, młodzieniec skradł powóz i porwał pannę. Uciekał jak najdalej od mironickiego klasztoru. Oboje jednak nie byli bez winy. Ona była już starą brzydką panną w wieku 37 lat (malowała się pół dnia żeby ukryć piegi i rude włosy), on zaś handlował sarniną kradzioną z królewskiego lasu (przez co był na celowniku obrońców zwierząt z "grunefrieden"). Zbieg okoliczności chiał, że w jednej chwili wpadli w zasadzkę "grunefrieden", zaś blask czerwcowej pełni oświetlił jej twarz bez toalety. Urwało się od wozu piąte koło i wpadli w głębokie czeluście Błotnego Stawu ponosząc śmierć na miejscu*. Do dzisiaj ich dusze straszą nocami przechodniów...
* Żeby bajka miała politycznie poprawne zakończenie - konie oczywiście zostały uratowane....
Jaki z tego morał płynie ?
Nie będziesz podrywał szpetnych córek gospodarza. Panno nie ukryjesz swojej brzydoty, a ty chłopcze nigdy nie będziesz jeździł samochodem po pijaku....