Majowa Góra posiada też bogatą historię, która wiąże się z istnieniem na jej terenie kamieniołomu. Zacznijmy jednak od legendy jaką przytoczył we wstępie do swego pamiętnika przedwojenny burmistrz miasta Konstanty Kozakiewicz. Wedle tego podania Majowa Góra zwana była też przez mieszkańców Marzanną. Na górze tej miało mieścić się słowiańskie, pogańskie cmentarzysko. Pochowany miał być na nim jeden z ostatnich obrońców wiary swych przodków legendarny Przedbor, od imienia którego osada Przedbórz wzięła swą nazwę. Zginął on w walce z krzewicielami nowej chrześcijańskiej wiary. Jego zwłoki spalone zostały na stosie tak jak nakazywał to obrządek a prochy wraz z toporkiem wyszczerbionym od walki i pierścieniem włożono do urny i zakopano na stoku Majowej Góry. Nad spopielonymi szczątkami kapłan boga Swarożyca uczynić miał zaklęcie , iż kto prochy te naruszy, śmiercią rychłą zginie, a bliskim jego słońce blask odmieni. Minęło od tamtych czasów lat 800. W Przedborzu zagraniczni inwestorzy pobudowali fabrykę a wraz z nią całą infrastrukturę potrzebną do produkcji sukna jak i zatrudnienia ludzi. Otworzyli też na Majowej Górze kamieniołom. W nim to podczas prac wydobywczych, pracownicy znaleźli urnę z prochami legendarnego rycerza Przedbora:
W piękne czerwcowe popołudnie do kierownictwa budowy dano znać o wykopaniu skarbu i młody Zygfryd Bermond szybko udał się z mistrzem Johanem Thodynne w kierunku kamieniołomów na Majowej Górze. Robotnicy podali mu glinianą urnę, w której było trochę szarego popiołu, pokryte grynszpanem ostrze topora i pierścień.
Bermond pochylił się nad naczyniem, popatrzył i nim Thodynne zdołał mu przeszkodzić kopnął urnę z całej siły. Prysnęły skorupy, prochy rozsiały się po ziemi, lecz Bermond cofnął z sykiem nogę. Na szpicu buta pojawiła się krew.
- Przeklęty toporek - zaklął.
- No nic - udawał wesołość - do jutra się zagoi.
Thodynne zafrasował się.
- To urna z cmentarzyska pogańskiego - powiedział z wyrzutem.
- Może obarczona groźnym jakim przekleństwem /zaklęciem/ - gwiżdżę na ich dziadowskie urny i zaklęcia, daj mi lepiej co do opatrunku.
Wieczorem noga podobna była do kloca, chory rzucał się w gorączce. Cztery pary koni gnały w cztery strony galopem do sąsiednich miast po lekarzy. Na trzeci dzień nim słońce zaszło, młody Zygfryd nadzieja rodu Bermonnów żegnał świat.