12.11.1964 r.
archipelag Nowej Ziemi
Drogi Jakubie - nędzna poczwaro.
W końcu wybrałem się na zasłużony urlop, z dala od miejskiego zgiełku. Tylko ja, natura i totalny bezkres. Dlatego jako miejsce wybrałem dość osobliwą lokalizację - Nową Ziemię. Nawet znalazłem dość przytulną i opuszczoną miejscówkę - nie licząc ryków latających radzieckich śmigłowców. Ale w końcu się to uspokoiło i można było w końcu się zrelaksować. I myślę sobie - a zrobię sobie ognicho i spróbuję tej bieszczadzkiej kiełby ze smoka wawleskiego, którą tak polecałeś ostatnimi czasy.
Rozpalam ognicho i słyszę jeden z tych latających złomów. Nie myślałem wtedy, że przyjdzie im do głowy odpalenie fajerwerków w październiku.
Pamiętam tylko błysk.... pobudka była bardzo ciężka, a w około mnie totalna pustka. Łeb totalnie napieprza, ciuchy dziwnie pachną i znowu ryk śmigłowców. Noż ile można? No cóż, nie dane mi było wypoczywać, więc zebrałem się i trzeba było coś z sobą zrobić. I jeszcze licznik Geigera mi się zepsuł - napieprzał jak z karabinu. Chyba muszę go oddać na serwis.
Do usłyszenia niebawem, gdyż najbliższy urlop spędzę w pewnej wsi na Lubelszczyźnie.
Z wyrazem głębokiej pogardy
Kapitan Charpón.