Nie jestem pewien, dlaczego to piszę. A jeszcze mniej – dla kogo. Może dla siebie, jeśli wrócę. Może dla kogoś, kto tu trafi i będzie szukał czegoś więcej niż plastikowej skrzynki.
Nie interesują mnie spiski. Nie wierzę w duchy. Ale są rzeczy, których się nie da łatwo wytłumaczyć – choćby nie wiem jak próbować.
Od miesięcy wracam w to miejsce. Granica Pustyni Błędowskiej i bagien nad Białą Przemszą. Zwykły las. Mokradła, zapach gnijącej trawy, nic specjalnego. A jednak coś tu nie pasuje. Zbyt cicho. Zbyt gęsto. Jakby powietrze miało ciężar.
W październiku 2022 zaginął tu starszy facet z Dąbrowy. Ostatni raz dzwonił z lasu – mówił, że zaraz wraca. Nie wrócił. Dopiero po dziesięciu dniach znaleźli jego ciało, kilometr osiemset od miejsca logowania telefonu. Ratownicy mówili, że „ziemia tu wciąga”. Że zapadliska są tak głębokie, że można by tam schować trzypiętrowy budynek.
Brzmi dramatycznie? Może. Ale ja przeszedłem tamtędy dwa tygodnie później. I zrozumiałem, o czym mówili. Las zniekształca dźwięk. Jest moment, w którym wszystko zamiera. Dosłownie wszystko. Żadnych kroków. Żadnego wiatru. Ani jednego ptaka. Jakby cię ktoś na sekundę wyjął ze świata i postawił w kopii – pustej, wygaszonej. Potem wszystko wraca. Ale coś w tobie zostaje. Coś nienazwanego.
Zacząłem czytać o anomaliach topologicznych. O przestrzeniach, które są większe w środku niż na zewnątrz. O miejscach, gdzie czas się składa, a wymiary przecinają. Teoria strun mówi o dziesięciu wymiarach. M-teoria – o jedenastu. Fizycy twierdzą, że są zwinięte, niedostępne. Ale jeśli są miejsca, gdzie coś się rozszczelniło? Przeciek. Nieszczelność w strukturze.
Ludzie stąd mówią, że ten las zmienia. Że są miejsca, do których się nie wraca. Albo wraca się... nie w całości. Jeden facet zniknął na trzy godziny, wrócił przemoczony, milczący. Nie pamiętał nic poza tym, że „coś go prowadziło”. Kobieta, która znała teren jak własne podwórko, po jednej takiej wyprawie nie poznała własnych wpisów w pamiętniku. Dosłownie – jej pismo, jej słowa, a jakby nie ona.
To miejsce ma swoje smaki. To nie zawsze jest ta sama przestrzeń – zależy od czasu. Od pory roku, pory dnia, od tego, jak szybko zapada zmrok i jak szybko człowiek zostaje tu sam. Najwięcej zgłoszeń, najwięcej „pęknięć” pojawia się jesienią i zimą, szczególnie o zmierzchu, kiedy mgła siada nisko, a las cichnie. Również wtedy, gdy zaczyna się psuć pogoda – gdy inni zawracają, a ktoś postanawia iść dalej. Wtedy to miejsce się otwiera. Wtedy wybiera.
Słyszałem o „błędnych ogniach” – małych światłach, które pojawiają się nad mokradłami. Z naukowego punktu widzenia – metan, optyka, bioluminescencja. Ale ludzie tu mówią inaczej. Mówią, że ognie wabią. Że mają intencję. Kto raz za nimi pójdzie, ten nie wraca taki sam. Albo wcale.
Nie wiem, co tu jest. Ale wiem, że coś jest.
Jeśli to czytasz, nie traktuj tej skrzynki jak zwykłego kesza. To nie tylko zabawa. To znacznik. Punkt styku. Próg.
PS. O logbooku
Zostaw po sobie ślad.
To nie tylko data i podpis. To dowód. Jeśli kiedyś wrócisz i zobaczysz, że Twój wpis się zmienił – uważaj. Może to nie skrzynka się przeniosła. Może to Ty. W mechanice kwantowej istnieje coś takiego jak superpozycja – stan, w którym obiekt istnieje w wielu wersjach jednocześnie. Do czasu, aż zostanie zaobserwowany.
Logbook to obserwacja. Twój wpis to punkt kotwiczenia. Jeśli rzeczywistość się rozdziela, to tutaj możesz sprawdzić, do której wersji należysz. Zapisz wszystko. I wróć. Sprawdź, czy Twój ślad nadal tam jest.
A jeśli podjąłeś skrzynkę – odłóż ją dokładnie tak, jak ją zastałeś. Nie zmieniaj ułożenia, nie zostawiaj jej na wierzchu. To nie jest zwykły pojemnik – to punkt styku. Maskowanie jest kluczowe. Zbyt wielu niepowołanych ludzi trafia w miejsca, do których nie powinni. Jeśli skrzynka wpadnie w nie te ręce, może zostać usunięta. Albo coś... może się nie domknąć. Zostaw ją niewidoczną. Tak, jakby nigdy jej tu nie było.