Powiadali ludzie...
...że w jednej wsi – nazwę dawno już wiatr rozdmuchał – stały cztery domy.
Nie były ani największe, ani najbogatsze, ale każdy z nich miał coś cennego: ludzi, co umieli ze sobą być.
W pierwszym domu żył kowal z ręką jak łopata, co potrafił otworzyć każdy zamek.
W drugim – staruszka z oczami jak sowa, co widziała więcej, niż chciała.
W trzecim – dzieciaki, co właziły wszędzie i słyszały rzeczy, których dorośli nie słyszeli.
W czwartym – rodzina milcząca, ale jak już coś powiedziała, to trafiało do środka duszy.
Nikt nie rządził, nikt nie zazdrościł – jak trzeba było pomóc, to pomagali.
A jak ktoś coś zgubił, to nie krzyczał, tylko pytał sąsiada.
A jak coś znaleźli – to nie chowali, tylko dzielili się opowieścią.
Pewnego razu dzieciaki wróciły z lasu z oczami jak spodki i szeptem na ustach:
„Coś tam jest... nie złoto, nie zwierz, ale coś, co czeka”.
No to poszli wszyscy – nie razem, ale każdy jak umiał. Kowal otworzył to, czego nie można było ruszyć.
Babcia wypatrzyła znak na korze. Dzieciaki wlazły pod korzeń.
A ci milczący pokazali palcem niebo. I znaleźli. Co? To już każdy inaczej powiada.
Jedni mówią, że skrzynkę pełną dziwów. Inni – że list zostawiony dawno, dawno temu.
A jeszcze inni – że tylko siebie nawzajem, ale w nowym świetle.
Do dziś, jak ktoś we wsi coś zgubi – rzecz, myśl albo sens – to idzie pod te cztery domy i pyta:
„Pomożecie?”
I zawsze znajdzie się ktoś, kto powie: „A choćby poszukać razem.”