Niecodzienna sytuacja spotkała mnie pewnego razu podczas powrotu ze szkoły. Ostatnia lekcja WF, oczywista oczywistość, że człowiek się nawet nie przebierał. Zmieniało się tylko obuwie i leciało do domu na obiad. Co takiego może się stać podczas drogi do domu? A no może...
Będąc dzieckiem, każdą chwilę wykorzystywało się w 100% na zabawę. Jedni chodzili tylko po pełnych płytach chodnikowych, omijając te pęknięte. A ja? A ja lubiłem rzucać workiem z butami. Im wyżej tym trudniej złapać, czyli wyzwanie idealne. Poprzeczka była podniesiona coraz wyżej. I tak rzucałem, łapałem, rzucałem, łapałem, rzucałem... i nie złapałem. Worek odleciał w kosmos. Znaczy się , zawisł na drzewie. No to mamy kłopot. Co ja teraz zrobię? Byłem zbyt niski, żeby go sięgnąć. Pobiegłem do domu, w którym czekała babcia i cieplutkie naleśniki z pomidorówką. Opowiedziałem co się stało. Babcia nie czekając ani chwili, chwyciła za haczkę z ogrodowej szopki i wróciliśmy w okolice pętli, uzbrojeni w odpowiednie narzędzie. Worek cały czas tam wisiał. Przystąpiliśmy do akcji ratunkowej (babcia przystąpiła, ja tylko spoglądałem). Udało się, poszło bezproblemowo.
Taka to śmieszna historyjka, którą do dzisiaj z babcią od czasu do czasu sobie wspominamy.
Skrzynka na współrzędnych. Wisi i czeka na ratunek, więc nie zapomnij zabrać swojej haczki, najlepiej takiej 3m. Powodzenia!