Z kapliczką wiąże się pewna przypowieść.
Zakładając kesza, próbowałem wcisnąć logbook do pojemnika, gdy nagle usłyszałem głos. Zmartwiłem się. Czyżby to był omam? Może efekt wczorajszego wieczoru, gdy Maleska i Gia okrutnie nas porzuciły? Musieliśmy walczyć o przetrwanie – sami, w obcym mieście, podczas nagłego ataku zimy. Tylko jeden lokal był wtedy otwarty. Aby się ogrzać, musieliśmy spożyć kufel lokalnego piwa. Ale to było wczoraj. Dziś jest niedzielne, późne popołudnie, a tu nagle ktoś się zjawia.
– Cóż robisz, Vulpeculo? Nie idź tą drogą.
– S… dziadu… – pomyślałem i jednocześnie usłyszałem własny głos. Myślenie w słowach, jakich nauczał nas najlepszy z najlepszych, to jedno, ale wypowiedzenie ich na głos – to już trochę niegrzeczne. Wciągnąłem powietrze, zastanawiając się, jak powitanie wpłynie na naszą znajomość.
– Skąd do licha znasz moje imię? I… przepraszam, zwykle nie witam się w ten sposób z nieznajomymi – powiedziałem, kontynuując wciskanie papierowego listka w ciasną dziurkę, nie oglądając się za siebie.
– Vulpeculo, nie idź tą drogą. Czyż nie nauczał Jan, jak czynić dobro?
Ja mu grzecznie, a on mi tu zagadki sadzi. Może lepiej odpuścić sobie zakładanie kesza? Lokalny monitoring niejednego już przerósł… Tym bardziej że gość zna historię kapliczki. Może jest nawet tak stary jak ona? XIX wiek? A może pamięta jeszcze figurę Jana Nepomucena, którą stąd skradziono w latach dziewięćdziesiątych…
– Ja tylko tak sobie oglądam – rzuciłem, chowając ependorfkę do kieszeni. Trudno.
– Ładny stąd widok na okolicę. A ty, dziadku, nie potrzebujesz jakiejś pomocy?
– Jak już zakładasz lub podejmujesz takie mikro, to pamiętaj, by logbook włożyć do zatyczki. Następny będzie miał łatwiej z jego wyjęciem.
Olśniło mnie. No tak. Takie proste. Wystarczyło się obrócić, by poznać twarz przyjaciela.
– Skąd znasz takie triki?
– Wiem, co mówię. Niejeden tysiąc mikrusów już podejmowałem. Zakładaj szybko i jedziemy.
– Jasiek, skoro tak twierdzisz… – westchnąłem. – Ale jak jeszcze raz zajdziesz mnie tak od tyłu, gdy jestem skupiony, to skończysz jak patron kapliczki – w najbliższym potoku. I nawet te pięć tysięcy znalezień Ci nie pomoże.
Wspólnie przygotowaliśmy kesza. Jan, a raczej Jasiek, przygotował logbook, a ja wcisnąłem go między barierki. Czas było wracać – Maleska strasznie się niecierpliwiła i już chciała odpalać kesze z terenu. Nie powinny były zostawiać nas wtedy na zimnie.
Teraz muszę odpocząć po tej przygodzie. A kesza zostawiam tuż przy kapliczce. Może ktoś założy coś w pobliskim folwarku?
Keszyk towarzyszy OPekom zachęcającym do wizyty w parku i został założony podczas powrotu z wyprawy keszerskiej.