Drive in jak z westernu: podjechaliśmy na koniu (no, kilku koniach - mechanicznych), słońce nas oślepiało, wiatr wzbił w niebo tłumany gęstego kurzu...gdzieś na prerii małe zwierzęta popędzane instyktem samozachowawczym uciekły z pola walki...zostaliśmy tylko my i kesz. Wystarczyło kilka sekund i...padł przed nami na kolana
[I jeszcze raz scena z kurzem na zakończenie. Oklaski. Kurtyna. Koniec] :))