Największy na świecie niekomercyjny serwis geocachingowy
GeoŚcieżki - skupiające wiele keszy
Ponad 1000 GeoŚcieżek w Polsce!
Pełne statystyki, GPXy, wszystko za darmo!
Powiadomienia mailem o nowych keszach i logach
Centrum Obsługi Geokeszera wybierane przez Społeczność
100% funkcjonalności dostępne bezpłatnie
Przyjazne zasady publikacji keszy
Musisz być zalogowany, by wpisywać się do logu i dokonywać operacji na skrzynce.
stats
Zobacz statystykę skrzynki
Chłopcy z ulicy Kościelnej - OP9CYH
Właściciel: Plebek
Założyciel: crosman04
Zaloguj się, by zobaczyć współrzędne.
Wysokość: m n.p.m.
 Województwo: Polska > łódzkie
Typ skrzynki: Multicache
Wielkość: Mała
Status: Zarchiwizowana
Data ukrycia: 10-05-2021
Data utworzenia: 10-05-2021
Data opublikowania: 10-05-2021
Ostatnio zmodyfikowano: 29-09-2023
12x znaleziona
1x nieznaleziona
3 komentarze
watchers 0 obserwatorów
61 odwiedzających
8 x oceniona
Oceniona jako: znakomita
3 x rekomendowana
Skrzynka rekomendowana przez: Jeanpaul, poop, Wojtek.
Musisz się zalogować,
aby zobaczyć współrzędne oraz
mapę lokalizacji skrzynki
Atrybuty skrzynki

Dostępna rowerem  Offset cache  Miejsce historyczne 

Zapoznaj się z opisem atrybutów OC.
Opis PL

Wyszli z domów około godziny ósmej rano. Dopiero po dwunastej, gdy chłopcy nie zjawili się na obiad, zaniepokojeni rodzice zaczęli ich szukać w mieście, u krewnych i znajomych.

Kazik Górski, Jaś Marciniak i Marianek Skotnicki mieszkali w Zduńskiej Woli, po sąsiedzku, przy ulicy Kościelnej. Byli uczniami drugiej klasy szkoły powszechnej. Lekcje zaczynali od godziny 13.45, więc przed południem zwykle bawili się w gdzieś w pobliżu. Feralnego dnia, 18. września 1935 jednak nie wrócili do swoich domów. Zaniepokojeni rodzice dowiedzieli się od szkolnych kolegów, że chłopcy umawiali się, by iść tego dnia na grzyby. Skierowało to poszukiwania na okoliczne lasy oraz brzegi rzeki Warty, odległej o około 12 km od Zduńskiej Woli. Dopiero kiedy całonocne poszukiwania nie przyniosły efektu rodzice zwrócili się o pomoc do policji. 19 września 1935 roku o godz. 10.55 przez Mateusz Marciniak, ojciec Jasia złożył zawiadomienie o zaginięciu trzech chłopców z ulicy Kościelnej.

Dzięki zeznaniom naocznych świadków ustalono trzy punkty pobytu zaginionych pomiędzy godz. 8.30 a 9 na przestrzeni od wylotu ulicy Kościelnej wzdłuż Belwederskiej w stronę Piwnej. Tam trop się urywał, w innych miejscach już chłopców nie widziano.

Kolejne przesłuchanie kolegów szkolnych przyniosło nową hipotezę. Zaginiona trojka miała rzekomo wybierać się na potajemną wycieczkę do Krakowa, na budowę kopca Marszałka Piłsudskiego. Rozpoczęto akcję poszukiwań poza miastem w kierunku na Kraków. Urząd Śledczy w Łodzi zwrócił się o pomoc do policji krakowskiej
W tym czasie jeden z kolegów szkolnych zaginionych chłopców zeznał , że widział ich wszystkich 18 września o godzinie 9, idących od rogu ul. Kościelnej i Belwederskiej w stronę Dolnej w kierunku na las w Piaskach. Policja przyjęła wtedy za możliwe uprowadzenie dzieci przez Cyganów, którzy tym czasie koczowali w mieście.

Kolejny wątek podsunęła żona sędziego M. z Łasku. Zgłosiła wiadomość, że pod koniec września był u niej w mieszkaniu po herbatę ośmioletni harcerz podobny do zaginionego Kazia Górskiego. W dodatku rozpoznała go na przedstawionej przez policję fotografii. Rozpoczęto poszukiwania śladów w kierunku Krakowa. Na odcinku około 40 kilometrów drogi od Chynowa przez Wadlew, Wielopole, Bełchatów, Kluki, Szczerców w powiecie łaskim i piotrkowskim spotkano się z prawdopodobieństwem przemarszu poszukiwanych od 10 do 15 października 1935 roku. Ślad jednak urwał się za Szczercowem. Brakowało też śladów pomiędzy Łaskiem a Chynowem, co mocno podważało wiarygodność tego wariantu zdarzeń. Pozostawało też pytanie: po co chłopcy szliby do Łasku, który nie jest po drodze ze Zduńskiej Woli do Krakowa?

W pierwszych dniach października 1935 roku Urząd Śledczy w Łodzi o zaginięciu poinformował poprzez centralną rozgłośnię radiową w Warszawie. O sprawie pisała prasa łódzka, warszawska, poznańska i krakowska. Z końcem października wznowiono poszukiwania na terenie całego kraju, licząc że chłopcy mogą pojawić się między żebrakami lub włóczęgami w dzień Wszystkich Świętych.

Aby odnaleźć jakiś ślad dzieci, niezwykłe wysiłki czynili rodzice. Przeszukiwali wszelkie miejsca w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, gdzie dzieci mogły ulec nieszczęśliwemu wypadkowi. Brodzili po stawach i moczarach, rozpytywali mieszkańców wsi, gajowych, borowych, przewoźników rzecznych. Wszystko bez skutku. Na ich desperacji korzystali różnego rodzaju hochsztaplerzy, detektywi-amatorzy, wróżki i jasnowidze, wyłudzając pieniądze na oszukańcze ekspedycje, wizje i przepowiednie. Jeden z wróży zapewniał najpierw, że dzieci żyją, lecz są uprowadzone przez starą kobietę, później, że są za rzeką 12 kilometrów od Zduńskiej Woli. W końcu stwierdził, że są daleko i już ich nie widzi.

Zagadkowe zniknięcie chłopców oraz brak postępów w śledztwie rodziło w Zduńskiej Woli i najbliższych miejscowościach najdziwniejsze teorie. Rodziny dręczono niesamowitymi wizjami losu ich dzieci. Anonimami o podobnej treści zasypywano komisariat policji. Rozpuszczono starą plotkę o morderstwie rytualnym popełnionym przez Żydów potrzebujących chrześcijańskiej krwi na macę. W mieście, w którym Żydzi stanowili jedną trzecią ludności groziło to poważnymi rozruchami. Narastały antysemickie nastroje, zaczęto już wybijać szyby w żydowskich domach. Sytuacja stała się tak napięta, że Komendant Główny Policji, generał Zamorski przekazał dochodzenie Centrali Służby Śledczej w Warszawie. Wyznaczono tysiąc złotych nagrody za pomoc w wyjaśnieniu sprawy. Śledztwo wkroczyło na nowe tory...

Trzej chłopcy z ulicy Kościelnej w Zduńskiej Woli zniknęli 18 września 1935 roku. Po ponad miesiącu zakrojonych na wielką skalę poszukiwań nie udaje się ich odnaleźć. Po mieście krążą przerażające plotki o mordzie rytualnym popełnionym przez Żydów.

W połowie listopada 1935 do Zduńskiej Woli przybyli: naczelnik Centrali Służby Śledczej - inspektor Sitkowski i szef sztabu Komendy Głównej Policji, major Kozolubski. Po zbadaniu stanu śledztwa i zapoznaniu się z dotychczasowym materiałem wysunęli pięć hipotez:

1. Mord na tle seksualnym, 2. Nieszczęśliwy wypadek, 3. Uprowadzenie przez Cyganów lub włóczęgów, 4. Ewentualna zemsta z powodu konfliktów sąsiedzkich, 5. Samowolne oddalenie się z domu. 

Każdą z hipotez szczegółowo przeanalizowano, podjęto dalsze poszukiwania i przesłuchano kolejnych potencjalnych świadków. Powrócono na linię śladów zaginionych i krok po kroku badano otoczenie, od ostatniego punktu widzenia chłopców na ulicy Belwederskiej w dniu zaginięcia aż do Łasku (12 kilometrów). Kolejne hipotezy upadały bądź stawały się coraz mniej wiarygodne. Kierujący śledztwem, nadkomisarz Marian Wagner przebieg dochodzenia i swoje wnioski po jego zakończeniu opisał w dwumiesięczniku Przegląd Policyjny. Co mogło budzić zdumienie, słabo układała się współpraca policji z mieszkańcami Zduńskiej Woli. Wspominał:
Wprawdzie nie utrudniano przeszukiwania zabudowań i obejść, ale przypatrywano się wysiłkom policji z chłodną obojętnością, dając do zrozumienia, że poszukiwania w Zduńskiej Woli nie prowadzą do celu. Daremnie kuszono się o zdobycie w tym mieście informacji. naprowadzających na możliwość nieszczęśliwego wypadku - tak silnie wżarło się już przekonanie o zamordowaniu dzieci.
Wielu zduńskowolan uwierzyło w oskarżenia wobec miejscowych Żydów o rzekomy mord rytualny. 
Tworzyło to w mieście fatalną atmosferę i zagrożenie przemocą wobec domniemanych "sprawców". Wyznaczenie nagrody tysiąca złotych za pomoc w wyjaśnieniu sprawy, spowodowało masę zgłoszeń zupełnie fantastycznych, a niekiedy wręcz oszukańczych. Zamiast pomóc, utrudniały one śledztwo, kierowały je na ślepe tropy.
Korespondencja anonimowa i jawna piętrzyła się w stosy, telefony dzwoniły ustawicznie. Imaginacja ludzka tworzyła bezmiar pomysłów. A wszystkie musiało się sprawdzać ściśle i wyczerpywać do dna, aby osad niepewności nie grążył w sumieniu, że coś przeoczono lub zaniedbano. Nie sposób wymieniać je tutaj. Było jednak kilka informacji osobliwością swą wystrzelających ponad inne, gdyż pojawiły się w nich konkretnie nazwiska i rozpoznanie zaginionych.
Przytoczmy za nadinspektorem Wagnerem jedną z takich historii.
Jak Marian udawał Marianka
W pierwszych dniach grudnia 1935 roku wieczorem komendant jednego z posterunków policji zgłosił telefonicznie o zatrzymaniu przez dzieci szkolne wychudzonego chłopca w wieku około 9 lat, odpowiadającego rysopisem Skotnickiemu. Podawał się początkowo za Mariana Cadlera. Potem, gdy nakarmiono go, odziano i ogrzano, przyznał się, że pochodzi ze Zduńskiej Woli, gdzie mieszka obok kościoła i nazywa się Marian Skotnicki. Powiedział, że jego dwaj koledzy i trzeci nieznajomy pozostali za wsią, skąd poszli do pobliskiego dworu. Wędrują już drugi czy trzeci miesiąc, on sam przyszedł teraz do wsi sprzedać jajka, wybrane kurom w miejscu ostatniego noclegu.
Gdy okazano mu podobiznę Jana Marciniaka, na ogłoszeniu wyznaczającym nagrodę, oświadczył pewnym głosem: „to Janek“.

Wiadomość wydawałaby się prawdziwa. Jednak kilka pytań na temat stosunków rodzinnych,
zadanych za pośrednictwem komendanta posterunku, na które chłopak nie potrafił dobrze odpowiedzieć, wzbudziły w śledczych wątpliwość, czy mają do czynienia ze Skotnickim.
Komendant posterunku nie chcąc tak łatwo zrezygnować domniemanego sukcesu, tłumaczył to zanikiem pamięci u chłopca.

Celem ustalenia tożsamości odstawiono wyrostka do najbliższego Wydziału Śledczego. Następnego dnia przekazano potwierdzenie, że zatrzymany jest poszukiwanym Skotni­ckim. Wieść o odnalezieniu jednego z poszukiwanych szybko rozniosła się po mieście. Chłopca przywieziono autobusem  do Zduńskiej Woli. Na rynku oczekiwał go tłum gapiów. Choć nikt z nich nie znał chłopca, wszyscy wołali z przekonaniem "Skotnickiego mają!" Za­wiadomiona matka wybiegła z domu bez obuwia. Po drodze upadła na krawędź chodnika. Zabłocona i okaleczona przybiegła na rynek, gdzie chłopca już nie było. Został zaprowadzony do komisariatu, a  tam potwierdził, że nazywa się Marian Skotnicki.

Jednak pytany dalej o szczegóły, odpowiadał coraz ciszej, aż wreszcie rozpłakał się. Nieznajomość najbliższego rodzeństwa i rozkładu ulic w mieście, zupełna niezgodność z rysopisem zagi­nionego, za wyjątkiem koloru włosów oraz imienia, upewniły śledczych, że mają do czynienia z kimś innym. Potwierdził to ojciec zaginionego chłopca. Okazało się, że rzekomy Skotnicki nazywał się faktycznie Marian Cadler. Za jedzenie i odzież na posterunku postanowił udawać innego Mariana...

W styczniu 1936 roku następuje nieoczekiwany punkt zwrotny w śledztwie.
Szkielety trzech zaginionych chłopców odkopano w Zduńskiej Woli. Czy chłopcy zostali porwani i zamordowani przez cyganów?- dramatycznie pytał „Express Wieczorny Ilustrowany” 17 stycznia 1937 roku.
Dzień wcześniej, po godzinie 15-tej robotnik Stefan Słomian (wg innego źródła woźnica Zygmunt Opora), wydobywając piasek i gruz z tzw. „górki" przy ulicy Belwederskiej*, natrafił szpadlem na ludzką głowę. Rozgarnąwszy ziemię, dostrzegł część ramion. Zwłoki leżały twarzą ku ziemi. Zduńska Wola ulica Kościelna Przysypał je powierzchownie i natychmiast powiadomił o odkryciu swego pracodawcę. Policję o odnalezieniu zwłok powiadomiono o godzinie 17.45. Na miejsce udało się dwóch szeregowych służby mundurowej i jeden służby śledczej. Gdy po odrzuceniu ziemi natrafiono na jeszcze dwa ciała, przerwano dalsze poszukiwania do przybycia władz sądowych. Później wydobyte zwłoki przeniesiono do kostnicy szpitalnej, gdzie, po rozpoznaniu przez rodziców, następnego dnia rano miała się odbyć sekcja zwłok.

Komisja sądowo-lekarska przedstawiała wyniki sekcji 19 stycznia. Biegli ustalili, że przyczyną śmierci dzieci było uduszenie wskutek przysypania ziemią. Oględziny nie dostarczyły żadnych podstaw do podejrzeń, że mogło dojść do morderstwa.
Jednak samo wyjaśnienie przyczyny śmierci chłopców nie wystarczyło, aby uspokoić sytuację w mieście.
Do czasu odnalezienia chłopców  krążyła opinia, że padli ofiarą rytualnego mordu dokonanego przez Żydów potrzebujących chrześcijańskiej krwi na macę.  Plotka nie wygasła po ogłoszeniu wyników sekcji, a w mieście wzmagały się antysemickie nastroje. W tej sytuacji śledczy musieli do swoich ustaleń przekonać jeszcze mieszkańców… Dla dokładnego wyjaśnienia sprawy i uspokojenia nastrojów Komendant Główny policji wysłał do Zduńskiej Woli Naczelnika Centrali Służby Śledczej i Szefa Sztabu Komendy Głównej. Do miasta przyjechali również wybitni specjaliści z Zakładu Medycyny Sądowej w Warszawie.
Rozpoczęło się niezwykłe dochodzenie,  w którym podejrzanym o zadanie śmierci trójce dzieci było zduńskowolskie wzgórze.

Jednym z zasadniczych elementów postępowania  była konieczność zorientowania się w topografii miejsca oraz ułożeniu zwłok przed i po odkryciu. Ustalono, że od lat było to miejsce wybierania piasku oraz ulubiony teren zabaw dziecięcych. Piaszczysta podstawa stoku wzgórza o łagodnym spadzie obsuwała się stale, zasypując chodnik i jezdnię ulicy Belwederskiej.

Wiosną 1935 roku, przystępując do regulacji i brukowania ulic w mieście, magistrat, zaproponował właścicielom parceli złóż piasku. Umowa nie doszła do skutku, więc miasto kupiło prawa do wydobywania piasku z sąsiedniej posesji.

W sierpniu brukowano ulicę Kościelną. Jeden z właścicieli posesji był zmuszony podnieść poziom podwórza do wysokości nawierzchni ulicy. Kupił kilkadziesiąt wozów piasku ze żwirowiska przy Belwederskiej.
Przez 4 tygodnie wybierano materiał ze środka wzgórza, ale stromych zboczy nie zabezpieczano. 
Nikt nie przewidywał niebezpieczeństwa, chociaż stawały się coraz wyższe. Po zakończeniu prac główna ściana miała około 3 metrów wysokości. Wyrobisko nie zostało w żaden sposób zabezpieczone. Kto chciał mógł brać piasek na swoje potrzeby domowych, taczkami, workami, nawet wozami. Dzieci urządzały sobie zabawy na wzgórzu, ześlizgiwały się, zeskakiwały, kopały nory, aby kryć się w nich.


Komisja śledcza przystąpiła do działań rekonstrukcyjnych, korzystając z zeznań osób, znających dokładnie stan wzgórza. Po ustaleniu poziomu, na którym spoczywały ciała, zgodnie z pierwotnym wyglądem,
odtworzono nasyp ziemny przed ścianą wzgórza,
Punktem kulminacyjnym rekonstrukcji było powtórzenie procesu usuwania się ziemi, w celu sprawdzenia prawdopodobieństwa zasypania dzieci. Już podczas kształtowania ściany wzgórza do linii pionowej odrywały się raz po raz cząstki mokrego piasku i ziemi. Gdy przystąpiono do odcinania nasypu od najniższej warstwy piaszczystej, osunęło się od razu prawie pół metra ziemi, a w niespełna kilka sekund ze szczytu ściany pod nogi pracujących runął co najmniej dwumetrowy zwał piasku z gruzem. 
Nad powstałą w ten sposób wyrwą pozostał tylko półmetrowy nawis twardej ziemi sczepionej korzonkami roślin. Dalsze podbieranie ściany groziło już niebezpieczeństwem.

Łatwość osypywania się mokrego piasku i nieco zmarzłego gruzu, w przeciwstawieniu do stanu z września 1935 roku, gdy ściana wyschłego wzgórza tworzyła luźne osypisko, stała się ostatecznym argumentem przekonywającym o nieszczęśliwym wypadku zasypania dzieci ziemią. Dodatkowo do osuwania zbocza przyczynił się fakt, że w maju i czerwcu cały ruch pojazdów skierowano z ulicy Piłsudskiego przez Piwną na Belwederską, co powodowało częste wstrząsy gruntu.

W takiej sytuacji, 18 września 1935 roku na wzgórze trafiła trójka chłopców z ulicy Kościelnej. Pozycje, w jakich znaleziono zwłoki wskazywały, że dzieci stały w zagłębieniu, plecami do ściany. Tu zaskoczyło je nagłe oberwanie się górnych warstw wzgórza. 
Dowodził tego gruz, znajdujący się bezpośrednio na ciałach i między nimi. Opisane w protokole sekcji zwłok zgniecenia żeber nasuwały wniosek, że wskutek gwałtownego przywalenia masą ziemi, śmierć nastąpiła bezzwłocznie.

Ustalono, że w momencie zasypania dzieci nie było nikogo innego na wzgórzu.
Przez 3 miesiące poszukiwań nie przyszło nikomu na myśl, aby miejsce to mogło kryć szczątki. 

Bezpośrednio po zaginięciu byli na tym wzgórzu ojcowie zaginionych oraz policyjny wywiadowca. Tego dnia, po południu bawiły się tam inne dzieci. W listopadzie przekopano wiele podobnych źródeł piasku, ale to wzgórze nie wzbudziło niczyich podejrzeń.

Eksperyment rekonstrukcji odbył się na oczach rodzin denatów, licznych mieszkańców Zduńskiej Woli i miejscowego proboszcza. Spełnił swój cel: potwierdził ustalenia biegłych sądowych oraz ostatecznie obalił pogłoski o morderstwie i podrzuceniu ciał chłopców na wzgórze. Opinię publiczną udało się uspokoić.

Opisując to niecodzienne dochodzenie w 1936 roku w dwumiesięczniku Przegląd Policyjny nadkomisarz Marian Wagner nie krył swego zdumienia i rozczarowania marnym stylem pracy zduńskowolskiej policji. Przedstawił mnóstwo zarzutów co do fachowości oraz zaangażowania funkcjonariuszy. Swoje wnioski podsumował następująco: 
Pozostawienie sprawy odłogiem w spodziewaniu rozwiązania jej przez przypadek sprowadza najczęściej nieobliczalne skutki. Na odwrót, energiczne a chętne zajęcie się poszukiwaniami zjedna zawsze ludzi, którym zwrócimy szybko ukochaną osobę. 
Żadna ze spraw kryminalnych nie zbliża tak łatwo obywatela do policji, jak przekonanie, że zrozumiano i zajęto się jego troską o los zaginionego. Trud i poświęcenie policji w takich razach odpłaca się sowicie, w formie życzliwości, zaufania, a nawet kiedy indziej pomocy ze strony wdzięcznych obywateli, gdy najmniej spodziewać się tego będziemy.

Uroczysty pogrzeb chłopców odbył się 21 stycznia. Wzięło w nim udział wielu mieszkańców miasta, w tym liczne delegacje szkół zduńskowolskich. Ciała złożono we wspólnej mogile na cmentarzu przy ulicy Łaskiej.

O szczegółach tego tragicznego wypadku można dowiedzieć się dzięki przedwojennej prasie regionalnej (Echo i Express Wieczorny Ilustrowany) oraz dwumiesięcznikowi Przegląd Policyjny. W roku 2015 do Muzeum Historii Miasta Zduńska Wola wskutek niezwykłego przypadku trafiły dokumenty z dochodzenia w sprawie zaginionych chłopców z ulicy Kościelnej. Teczka z dokumentami została znaleziona nie w żadnym urzędowym czy prywatnym archiwum, ale na zduńskowolskim śmietniku...

* Żwirowisku w rejonie tzw. "Górek" to obecnie rejon Alei Powstańców Śląskich, ulicy Złotnickiego (dawniej Belwederska) oraz budynku Starostwa Powiatowego.   (źródło:W.Klimczak)





Wiemy, wiemy dużo czytania, ale polecamy wytrwać do końca zanim wybierzecie się po kesza (zajęci mogą znaleźć podcast, czy nawet 3 odcinkowy film o tej historii).
Zawsze to trochę lepszy klimat podczas spaceru, w końcu to 'tylko' Zduńska Wola :)



O skrzynce: Multi w stylu offset. Trochę nietypowe ze względu na dwa warianty etapu.
Współrzędne główne kesza wskazują na miejsce gdzie zakończyła się historia chłopców. Tam po chwili refleksji, siedząc na ławce podejmujecie etap ze wskazówką odnośnie finału.
Jeśli cmentarze są poza Waszą strefą komfortu, zapraszamy po etap pierwszy w wersji alternatywnej znajdujący się w pobliżu miejsca zamieszkania bohaterów historii (dzisiejsza cukiernia Bladowskiego). Współrzędne do niego znajdziecie w dodatkowym waypointcie.

Dodatkowe waypointy
Etap Symbol Typ Współrzędne Opis
1 Punkt fizyczny --- Etap 1 wersja alternatywna
Dodatkowe informacje
Musisz być zalogowany, aby zobaczyć dodatkowe informacje.
Obrazki/zdjęcia
Widok z miejsca ukrycia etapu 1- głównego