Największy na świecie niekomercyjny serwis geocachingowy
GeoŚcieżki - skupiające wiele keszy
Ponad 1000 GeoŚcieżek w Polsce!
Pełne statystyki, GPXy, wszystko za darmo!
Powiadomienia mailem o nowych keszach i logach
Centrum Obsługi Geokeszera wybierane przez Społeczność
100% funkcjonalności dostępne bezpłatnie
Przyjazne zasady publikacji keszy
Je moet ingelogd zijn om deze cache te loggen of te bewerken.
stats
Toon cache statistieken
005 - Kamienie Księcia Radolina - OP3D4B
Eigenaar: cinek25
Log in om de coördinaten te kunnen zien.
Hoogte: 123 meter NAP
 Provincie: Polen > wielkopolskie
Cache soort: Traditionele Cache
Grootte: Klein
Status: Kan gezocht worden
Tijd: 0:20 h    Lengte: 5.00 km
Geplaatst op: 16-08-2011
Gemaakt op: 16-08-2011
Gepubliceerd op: 16-08-2011
Laatste verandering: 15-10-2013
102x Gevonden
8x Niet gevonden
2 Opmerkingen
watchers 10 Volgers
103 x Bekeken
67 x Gewaardeerd
Beoordeeld als: goed
2 x Aanbevolen
Deze cache is aanbevolen door: pajak_mala, wuja michal
Om de coördinaten en de kaart te zien
van de caches
moet men ingelogd zijn
Cache attributen

Go geocaching with children  Bike  One-minute cache  Take something to write  Nature  Monumental place  You will need a shovel 

Lees ook het Opencaching attributen beschrijving artikel.
Beschrijving PL

KAMIEŃ POD JAROCINEM

Miedzy Jarocinem a Brzostowem, niedaleko drogi wiodącej do Borku, leżał dawniej, a może jeszcze i dziś leży, ogromny głaz o dziwnym kształcie, przypominającym jeźdźca na koniu.
Pewnego dnia, a było to jeszcze przed pierwszą wojną światową, szedł tamtędy pewien młodzian i wesoło sobie pogwizdywał. Przez ramie miał przewieszoną torbę skórzaną z kartonami, na piersiach lornetkę, a w górnej kieszeni kurtki tuzin zatemperowanych ołówków, był to bowiem malarz, który wędrował od miasta do miasta, od dworu do dworu i ciągle rysował.
Ujrzawszy z daleka wielki głaz, przypatrywał mu się najpierw przez lornetkę, a potem skierował ku niemu swe kroki. Obszedł go wokoło, obejrzał z lewej strony, później z prawej, a potem siadł na murawie i zaczął go szkicować.
Siwobrody staruszek pasł opodal łaciatą krowę. Obaczywszy młodzieńca zbliżył się doń i przyglądał się
Jego rysunkowi. Młodzian poczęstował staruszka papierosem i zagadnął:
-Jak was, dziaduniu, nazywają?
-A zwyczajnie, po domowemu, Jacenty - odparł zapytany - mieszkam ty blisko, w tym oto lichym dworeczku.
-A to może wiecie, skąd się tu wziął ten głaz?
-Czemu nie - odparł Jacenty z uśmiechem - tu każde dziecko zna historie tego kamienia.
I zaczął swoją opowieść:
Bardzo dawno temu, ale kiedy, dokładnie nie pomne, bo to mi jeszcze mój dziad opowiadał, stał w Jarocinie na wzgórzu, tam gdzie dzisiaj jest dworzec kolejowy, piękny zamek. W zamku mieszkał pan, niby dziedzic. Dziedzic był ani zły, ani dobry, ot, taki sobie, ale straszny niedowiarek. Raz przyszedł do niego proboszcz z Jarocina. Gadali o tym i owym, aż proboszcz spytał go, niby tego dziedzica, czy on wierzy w Boga. Dziedzic roześmiał się na to, a potem powiedział tak:
-Wierze, że przede mną był las i pomnie las zostanie; wierze, że w lesie sarny, wilki i lisy; wierze, że na sto kroków trafie ze swojej flinty każdego zwierzaka. Ale z Panem Bogiem to się jeszcze nie spotkałem.
Taki to był jucha, ten dziedzic, że poza lasem świata dla niego nie było. A łowy lubił, oj lubił! Polował w świątek i piątek, i pies był na zwierzynę.
Miał dziedzic swojego bliskiego przyjaciela we wsi Góra, o mile od Jarocina, także zawołanego myśliwego. Bywało zwykle tak, że pan z Jarocina wyjeżdżał na rozstaje, tam gdzie rozchodziły się drogi do Borku i Góry, i grał donośnie na rogu myśliwskim, a dziedzic z Góry też na rogu mu odpowiadał. Tak się zmawiali na łowy.
Pewnego roku, tuż przed Bożym Narodzeniem, spadły ogromne śniegi, a potem nastał mróz tęgi. Nic dziwnego, że w okolicznych lasach zaczęły grasować wilki. Niewielka ich była gromada, bo jeno sześć sztuk. Ale były tak zuchwałe, że w biały dzień podkradały się pod wieś i porywały świnie, gęsi czy nawet cielęta. A gajowi nie mogli się dość naskarżyć dziedzicowi, jakie to szkody czynią owe bestie wśród młodych saren.
Dziedzic Jarociński był starym kawalerem i zwykle na święta wyjeżdżał do swoich krewnych. Ale w tym roku nie zaprosili go. Strzeliła mu wiec do głowy dziwna a bezbożna myśl: postanowił zapolować na wilki w samą wigilie Bożego Narodzenia. Jak postanowił, tak zrobił: wsiadł na koń, flintę przewiesił przez ramie, wziął z sobą dwa ogary i pokłusował w stronę lasu.
Noc była pogodna i cicha, a niebo tak wygwieżdżone, że zdawało się, iż gwiazda z gwiazdą się łączą niby szklane paciorki na sznur nanizane.
Gdy mijał ostatnią chatę jarocińską, wybiegła nagle zza opłotków gromada parobczaków w kożuchach, z gwiazdorem na czele i huknął śpiew: "Bóg się rodzi, moc truchleje.."
Przestraszony rumak dziedzica uskoczył na bok, a myśliwskie ogary pognały z głośnym ujadaniem za kolędnikami. Dziedzic przystaną, obejrzał się za siebie. Kościół jarociński gorzał jasnością wszystkich swoich okien i rozbrzmiewał muzyką organów i dzwonów. Przez śnieżną biel grudniowej nocy spieszyły ku niemu ze wszystkich stron gromadki ciemnych postaci.
-Pasterka! - pomyślał dziedzic.
Poczuł w sercu dziwny ucisk. Był to jednak krótki moment. Po chwili machną pogardliwie reką:
-To dobre dla gminu... - I pogalopował na przełaj ku ciemniejącemu lasowi.
Wkrótce stał już na skraju boru przy rozstajnych drogach. Chwycił właśnie za róg myśliwski, by wedle zwyczaju dać znak przyjacielowi swemu w Górze, gdy nagle z gęstwiny leśnej wypadł na niego ogromny wilk. Ślepia gorzały mu zielonkawożółtym blaskiem, a z paszczy połyskiwały dwa rzędy białych kłów. Kon dziedzica zaczął chrapać bojaźliwie i przysiadł na zadzie, a ogary zjeżyły sierść na karkach i skomląc przytuliły się do strzemion swego pana. Ten odruchowo porwał strzelbę, zmierzył w świecące ślepia i dał ognia z obu luf.
Ale wilcze ślepia płonęły nadal, a z paszczy zwierzęcej ozwał się ludzki głos:
A nie wiesz to, panie, że w noc wigilijną nie wolno zabijać żadnego bożego stworzenia! Za karę zostaniesz tu po wieczne czasy jako przestroga dla ludzi, którzy nie mają serca dla zwierząt.
Wilcze ślepia zgasły nagle, a dziedzic jarociński poczuł, jak zimno i odrętwienie obejmuje jego członki. Fuzja wypadła mu z kostniejących rąk.
Nazajutrz słudzy jarocińskiego zamku długo szukali swego pana, sądząc, że go napadły wilki. Reszcie na skraju lasu obok drogi znaleźli fuzje dziedzica, a obok niej ogromny głaz granitowy, którego tu wczoraj jeszcze nie było. Głaz wyobrażał jeźdźca na koniu z dwoma psami, a jeździec jota w jotce przypominał im pana. Taka to jest wieść gminna o kamieniu pod Jarocinem - zakończył starzec i zadumał się głęboko.
-Dziękuję, ci, ojcze - rzekł malarz - może kiedyś umieszczę waszą opowieść pod tym oto rysunkiem.
To rzekłszy uścisnął serdecznie dłoń starcowi i powędrował w dalsza drogę.

S. Świrko "Orle gniazdo", Wyd. Wielkopolskie, Poznań 969, s.265-268.
inna wersja legendy "Jak dziedzic Jarocina..." wg S. Świrk

 

Skrzynka schowana jest niedaleko kamiennego konia. Jeśli na niego wsiądziesz, godzina dziewiąta wskaże kierunek poszukiwań.

Extra hints
Je moet ingelogd zijn om de hints te zien
Afbeeldingen
Pomnik przyrody
Kareta
Koń
Widok z siodła
coraz bliżej
już prawie
właśnie tu
Logs: Gevonden 102x Niet gevonden 8x Opmerking 2x Alle logs