Pewnego dnia Gucio Kowalik-Żukowski (l. 47) postanowił odpocząć.
- Ileż można tyrać, do jasnej cholery? - zaklął pod nosem.
Nasz bohater to typowy przedstawiciel klasy robotniczej. Ów tycz cieśla z zawodu, na co dzień doświadczony pracownik ścinawskiej Biedronki, od dawna życiowo ustatkowany, uznał, że ma dość mrówczej pracy i choć raz w życiu należy mu się konkretnie wypasiony odpoczynek, czyli po prostu: pora na zbijanie bąków. Sięgnął więc po foldery turystyczne, przejrzał to i owo, po czym postanowił udać się w weekendowy rejs po Odrze. Nie da się ukryć, że trochę się cykał, bo jednak od wielu lat trzymał się z daleka od łodzi, no ale jak melanżować, to tylko na bogato. Wynajął zatem niewielką jednostkę pływającą, założył odświętny garnitur z muszką i ruszył w wymarzoną podróż, zatrzymując się na nocleg w świeżo odrestaurowanej głogowskiej marinie. W hotelowej recepcji odebrał klucz i zameldował się na drugim piętrze pod trójką. Wpatrzony w drugi brzeg rzeki, zaciągnął moskitierę, przekartkował świerszczyka, po czym zalał robaka i uciął komara, kojony szmerem aut nieprzerwanie sunących po pobliskim moście.
Współrzędne wskazują jedynie interesującą nas wschodnią część głogowskiej mariny. Odszukajcie naszego bohatera i przekażcie mu pisemne pozdrowienia, nie budząc go i układając w dokładnie tej samej pozycji.