Największy na świecie niekomercyjny serwis geocachingowy
GeoŚcieżki - skupiające wiele keszy
Ponad 1000 GeoŚcieżek w Polsce!
Pełne statystyki, GPXy, wszystko za darmo!
Powiadomienia mailem o nowych keszach i logach
Centrum Obsługi Geokeszera wybierane przez Społeczność
100% funkcjonalności dostępne bezpłatnie
Przyjazne zasady publikacji keszy
Musisz być zalogowany, by wpisywać się do logu i dokonywać operacji na skrzynce.
stats
Zobacz statystykę skrzynki
ŚPW#5 Krzysztof Jaworski - OP8WYE
Właściciel: Katniss_81
Zaloguj się, by zobaczyć współrzędne.
Wysokość: 210 m n.p.m.
 Województwo: Polska > podkarpackie
Typ skrzynki: Tradycyjna
Wielkość: Mikro
Status: Zarchiwizowana
Data ukrycia: 08-08-2018
Data utworzenia: 07-11-2018
Data opublikowania: 11-11-2018
Ostatnio zmodyfikowano: 03-05-2020
7x znaleziona
2x nieznaleziona
0 komentarze
watchers 0 obserwatorów
24 odwiedzających
6 x oceniona
Oceniona jako: znakomita
Musisz się zalogować,
aby zobaczyć współrzędne oraz
mapę lokalizacji skrzynki
Atrybuty skrzynki

Można zabrać dzieci  Dostępna rowerem  Szybka skrzynka  Weź coś do pisania 

Zapoznaj się z opisem atrybutów OC.
Opis PL

                                 Świadkowie Powstania Warszawskiego

 

Jest to mini seria umieszczona w przypadkowym miejscu, ma na celu przybliżyć wam Powstanie Warszawskie widziane oczami jego Bohaterów.
Seria powstała dzięki pomocy Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944 które udostępniło relacje świadków wykorzystane w opisach.

                                                                                                                      Dziękujemy.

 Krzysztof Jaworski 
 

ur.27.03.1933 w Warszawie

 syn Stanisława i Wandy Jaworskiej z domu Mierosławskiej

 

 

                                                    Wspomnienia 11-letniego chłopca ze Starego Miasta

 

"...Drugiego sierpnia w kuchni urządziliśmy produkcję butelek z benzyną do walki z czołgami, wykorzystując cały ich zapas ze spiżarki i piwnicy. Benzyny było dość z garaży pod 11- tym. Oprócz tego mama uruchomiła punkt prania i zwijania na nowo bandaży. Po południu pobiegłem na róg Miodowej - tu barykada była już przednia, właśnie wywracano drugi wóz tramwajowy, spawacz ciął szyny, które wyginano pod kątem, ludzie żwawo wyrywali płyty chodnikowe i układali z nich boczne murki, jednym słowem tu robota szła na całego i bardzo planowo.
         Mama, niespokojna o Siasia, prosiła Wikcię, naszą służącą, czy by nie spróbowała dojść na Powiśle; Wikcia lojalnie poszła, ale szybko wróciła - nie sposób było przedostać się przez Krakowskie Przedmieście.
         Ja usiłowałem stać się użyteczny dla powstańców, i trzeciego sierpnia zgłosiłem się do kwaterującego w naszym domu pana z opaską. Ten dał mi karteczkę, abym ją zaniósł na Podwale 21, co naturalnie uczyniłem z ochotą. Ale potem nikt jakoś nie chciał takiego smarkacza przyjąć na służbę. Oczywiście Dzidek Zołoteńko został przyjęty w szeregi oddziału, walczącego w PWPW. Zrobił tam ciociną "Leicą" kilkanaście zdjęć. Wyglądał bardzo bojowo i spisywał się dzielnie, a na Długą przychodził, żeby sobie podjeść. Witold Zołoteńki "Dzidek", mąż siostry mojej mamy, b. więzień Oświęcimia, walczył wraz ze swym kolegą Alfonsem Mielewczykiem w PWPW.
         Gdzieś też w pierwszych dniach powstania, Tajo przypomniał sobie, że nasi starsi braciszkowie skombinowali kiedyś trochę amunicji pistoletowej i ukryli ją w grubej warstwie piasku na strychu pod 11- tym. Poszliśmy na ten strych - i po krótkim kopaniu Tajek odnalazł tekturowe pudełko. W triumfie zaniósł je na dół i oddał kwaterującym powstańcom, którzy bardzo Mu dziękowali. To było nasze ostatnie wejście na strych.
         Innym incydentem, był prawdopodobny finał naszego, jakby mało szkodliwego, domowego folksdojcza, który mieszkał do Powstania piętro wyżej na naszej klatce schodowej. Jak się okazało, nie był on sobie taki dobroduszny. Zniknął on z domu, ale nie całkiem - gdyż około 10-go sierpnia nakryto jego głupawą służącą z koszykiem jadła i picia, maszerującą na strych. Od kilku dni w okolicy Powstańcy polowali na dającego się we znaki "gołębiarza", którego podobno w końcu zastrzelono. Związek strychowego zaopatrzenia z gołębiarzem był oczywisty. Nasza żandarmeria aresztowała matkę i służącą, ale chyba im nic nie zrobili. W każdym razie z kamienicy obie znikły.

         Dalsze dni zlewają mi się nieco i nie mogę ustalić dokładnej chronologii. W każdym razie przez pierwsze dwa tygodnie w naszym kawałku miasta nie powodziło się źle. Ostrzału nie było, w Ministerstwie Sprawiedliwości na Długiej 7 funkcjonował coraz lepiej działający szpital, w którym działała mama i dziadek, wodę trzeba było nosić z dolnych partii miasta, w dole Mostowej, ale była. Nie było też głodu - z magazynów niemieckich na Stawkach samochodami ciężarowymi przywieziono parę ton sucharów, i każdy brał, ile chciał. Zrobiliśmy ich duży zapas, który przydał się bardzo później - było co rozdawać coraz liczniejszym rozbitkom, spływającym z obrzeży Starego Miasta. Nasze podwórza stały się częścią "arterii komunikacyjnej", którą samochody mogły omijać świeżo budowaną barykadę w poprzek Długiej, na wysokości narożnika Kilińskiego. Samochody wjeżdżały bramą Długa 11, drewnianym pomostem pokonywały różnicę poziomów pomiędzy naszymi podwórzami i wyjeżdżały bramą w Kilińskiego.
         Tą barykadę budowaliśmy już wielce fachowo: Na jej korpus składały się kostki brukowe i flizy chodnikowe; wysadzono i skuto betonowe podłoże jezdni, no i od strony Placu Krasińskich wykopano głęboki dół przeciwczołgowy, a korpus obsypano wydobytą ziemią. Wytoczone na początku z garaży pod 11- tym popsute samochody osobowe, kiosk z gazetami i ścięte dość duże drzewo - dopełniły reszty. Niestety, ta piękna barykada nie została wykorzystana, bo Niemcy przyszli z drugiej strony.
         Właśnie w trakcie usypywania ziemi, gdy stałem na szczycie barykady - na kilkuset metrach przeleciały dwa myśliwce. Ludzie zadzierali głowy, i cieszyli się, że to na pewno ruskie. Ja zaś, ćwiczony wzrokowo na "Kriegsflugzeuge" od razu poznałem "Foki" - FW-190. Ale widząc ogólną radość, nie wyrwałem się ze sprostowaniem.
         Którejś nocy, gdy jeszcze spaliśmy w mieszkaniu, a w stołowym na materacach spał pokotem jakiś pododdziałek Akowców, spadł na Miodową kanadyjski samolot zestrzelony w czasie zrzutu. Wybuchł ogromny pożar. Ktoś wbiegł na podwórze, i krzyczał, aby mężczyźni pobiegli ratować co się da. Zacząłem budzić ludzi, ale nikt nie zareagował - musieli być straszliwie zmęczeni.
         W dniu w którym padł Paryż, o czym donosiły wielkimi tytułami gazety - na naszym podwórzu odbyła się zbiórka dużego oddziału - prawie stu chłopaków, w hełmach i panterkach, uzbrojonych w "Bergmanny " i "Błyskawice". Był to widok groźny i bardzo krzepiący. Niemniej, ogarnęły mnie jakieś złe przeczucia, i postanowiłem postawić pasjansa, "zwariowaną teściową" w intencji, czy powstanie się uda, czy nie. Wyszło, że nie, ale postawiłem drugi raz i "z jednym oszukaństwem" - wyszło. Niemniej jakiś osad zwątpienia już został..."

 

 

Źródło: http://www.sppw1944.org/

 

 

 

Dodatkowe informacje
Musisz być zalogowany, aby zobaczyć dodatkowe informacje.