Skrzynka jest powiązana jednym z moich ulubionych opowiadań. Proszę o odpuszczenie sobie jęków, że długi opis i bitów tak dużo, że GPS nie uciągnie. Wszystko ma wyglądać tak jak jest. Przeczytasz to zrozumiesz dlaczego.
POWIEDZ, ŻE MNIE KOCHASZ
Peter Carey
Znaczenie kartografów
Na początku musimy chyba wyjaśnić znaczenie kartografów w naszym społeczeństwie. A przede wszystkim trzeba zrozumieć, jakie znaczenie mają dla nas doroczne spisy — manifestacja naszych dążeń do osiągnięcia szczegółowych informacji, czym aktualnie dysponujemy. Spis, pierwotnie spis ludności, rozrastał się stopniowo, by stać się totalną inwentaryzacją stanu posiadania narodu; jest to mamucie, nie kończące się przedsięwzięcie: nim zostaje ogłoszony wynik jednego spisu, już rozpoczynają się prace nad drugim. Osiągnięte w ten sposób dane odgrywają olbrzymią rolę w naszym życiu i już od wielu lat są centralnym punktem dorocznego Święta Dożynek (to starożytny obrządek, poświęcony kultowi płodności ziemi). Uwielbiamy nasze spisy. Najbardziej to widać właśnie podczas odbywających się w pełni lata Dożynek, a więc wtedy, gdy zwykle jest ładnie i ciepło. Wieczorem w dniu Święta mieszkańcy łapią wszelkie swoje dobra ruchome: meble, radia i telewizory, ubrania, dywaniki, sprzęt kuchenny, płaszcze kąpielowe, kapcie, poduszki, kosiarki, zasłony, wycieraczki, graty po przodkach, aparaty fotograficzne — wszystko, co tylko da się wynieść na ulicę, aby w ten sposób ułatwić ankieterom zinwentaryzowanie każdego domostwa.
Święto Dożynek jest jednak czymś więcej niż zwykłym obrzędem religijnym. Przez cały dzień i całą noc ludzie zapraszają się nawzajem na przegląd swoich dóbr, które tej jedynej nocy nazywają darami. Wygląda ten ceremoniał jak uczta weselna — wielkie jedzenie, dobre wina i mocniejsze trunki, głośna muzyka w cichej okolicy, obcy kopulują z obcymi, mężczyźni tańczą razem, a panienki w żółtych sukienkach rozdają młodym i starym lukrowane kaczany kukurydzy.
A wśród tego wszystkiego kartografowie są najważniejsi, gdyż nasi ludzie najbardziej na świecie pragną wiedzieć, jakie jest terytorium państwa, jaki dokładnie kształt wybrzeża, chcą usłyszeć, ile ziemi zabrało morze, a co odzyskano lub też co jest jeszcze wielką niewiadomą. Gdy raporty kartografów są pomyślne, wpływa to dodatnio na przebieg Święta Dożynek. Jeśli są złe — wszystkich ogarnia, mimo tego całego balowania, zdenerwowanie i lęk, a nawet rozpacz. W roku, w którym raport kartografów jest niepomyślny, wybuchają bójki, a zdarza się również, że część wystawionych dóbr zostaje rozkradziona przez obywateli pragnących chociaż w ten sposób powetować sobie poniesione straty.
Pracę kartografów uznano za niezbędną, a ich samych za elitę: są dobrze płatni, budzą podziw i zawiść, a sami o sobie mają wysokie mniemanie. Słyszy się też tu i ówdzie, że są zarozumiali, niemoralni, próżni i korzystają z nieograniczonej swobody, ale chyba tylko ten ostatni zarzut (siłą rzeczy zgodny z prawdą) trafia ludziom do przekonania. Bo kartografowie spędzają życie podróżując tam i z powrotem wzdłuż wybrzeży, wielkich rzek, pokonują wysokie góry i bezkresne pustynie. Jeżdżą małymi grupkami, po trzech, czterech, czasem pięciu, dowolnie dysponują czasem, pracują według swego uznania, ponieważ i tak na nich spoczywa odpowiedzialność za to, czy zespół ukończy swoje zadanie w terminie.
Mój ojciec, kartograf, często opowiadał mi o sobie i swoich kolegach, o przygodach, jakie ich spotykały w dalekich pustkowiach.
Ale były i inne opowieści, które na zawsze pozostały w mej pamięci, a w dzieciństwie wzbudzały ogromny niepokój. Były to historie o obszarach w rejonie depresji; wątpię, by historie te znał ktokolwiek poza małym kręgiem kartografów i urzędników państwowych. Jako dziecko, wzrastające w domu często odwiedzanym przez kartografów, nasłuchałem się takich opowieści; zawsze wtedy kurczowo wczepiałem się w matczyną spódnicę.
Otóż okazało się, że od pewnego czasu niektóre obszary kraju stawały się coraz bardziej nierzeczywiste, i nawet kartografowie, zwykle tak dumni ze swojej odwagi, spoglądali na nie ze strachem. Regiony te to zupełnie nie zamieszkane i nie uprzemysłowione nieużytki. Należały do nich pewne partie łańcucha gór Halverson, obszerne połacie Wielkiej Pustyni i długie odcinki wybrzeża, których kontury od pewnego czasu zaczęły pomału się zamazywać jak obraz na nieostrej fotografii.
Właśnie z powodu tych zatracających wyraźne kształty regionów wynaleziono fischerskop. Fischerskop ma właściwości podobne do radaru: jest w stanie wykryć obecność każdego, bez względu na to, w jakim stadium dematerializacji czy odrealnienia się znajduje. Dzięki temu kartografowie w dalszym ciągu mogli nanosić na mapy całe połacie owych odległych obszarów. Pozostawienie białych plam na mapie mogłoby wywołać tak wielki niepokój, że strach pomyśleć, co by się stało z naszym ustabilizowanym społeczeństwem. Teraz jednak mam uzasadnione powody, by sądzić, że niektóre regiony kraju znikły tak doszczętnie, iż nawet fischerskop nie mógł ich wykryć, kartografowie zaś, działając pod naciskiem rządu, posługiwali się starymi mapami, aby kłamliwie odtworzyć nie istniejące już obszary. Jeśli moja teoria jest prawdziwa, a mam podstawy, by twierdzić, że tak jest, staje się zrozumiały cyniczny stosunek mojego ojca do Święta Dożynek.
Wzór kartografa
Mój ojciec miał koło pięćdziesiątki, ale trzymał się nieźle. Ogorzały, ciągle jeszcze silny, wysoki, miał dużą głowę, siwe włosy, troszkę mniej siwe wąsy i długi orli nos. Na koniu wyglądał dumnie i okrutnie, jak Dżyngis-chan. Nawet gdy leżał na plaży, tylko w kąpielówkach i okularach przeciwsłonecznych, zachowywał wyniosłą postawę.
Ja czułem się przy nim tak, jakbym go zdradził. Bo ja, jak matka, byłem raczej drobnej budowy.
Wigilię Święta spędzaliśmy na plaży: ojciec, matka, moja dziewczyna i ja. Jak zwykle w takich sytuacjach, ojciec zwracał się tylko do Karen. Uważał pewnie, że członkowie rodziny nie są warci jego zachodu. Zawsze miałem nieprzyjemne uczucie, że ojciec flirtuje z moimi dziewczynami, i nigdy nie wiedziałem, jak na to reagować.
Ludzie leżeli grupkami wzdłuż wybrzeża. Obok nas liczna, pięcioosobowa rodzina bawiła się wielką plażową piłką.
- Popatrz na tych głupców - zwrócił się ojciec do Karen.
- Dlaczego głupców? - spytała Karen.
- Bo są głupcami - odpowiedział. - Urodzili się głupcami i głupcami umrą. Jutro będą pijani wytańcowywać na ulicach.
- Ach, tak - podchwyciła Karen z satysfakcją, jak ktoś, kto został dopuszczony do sekretu - Więc raport kartografów będzie pomyślny. Ojciec wybuchnął śmiechem. Karen popatrzyła urażona i nadąsana.
- Czyli że ja też jestem głupia?
- Nie - stwierdził ojciec. - Jesteś naprawdę wspaniała.
Najsławniejsze święto
To Święto, jak się okazało, było największą od niepamiętnych czasów klęską. Raport kartografów był doskonały, pogoda cudowna, ale gdzieś coś poszło nie tak jak trzeba. Wiadomości były zaskakujące. W telewizji powiedziano, że wprawdzie raport jest korzystny, ale wczesnym wieczorem skradziono kilka obiektów. Następnie nadano specjalny komunikat, w którym poinformowano, że z Howie Street zniknął całkowicie obszerny gmach. A jeszcze później przyglądaliśmy się z okna wielkiej grupie ludzi niosących latarki. Bardzo krzyczeli. Dokładnie ten sam obraz pojawił się w telewizji i reporter objaśniał, że to straż obywatelska szuka złodziei.
Ojciec stał przy oknie ze szklanką martini w ręku i przypatrywał się straży obywatelskiej oświetlającej dom naprzeciwko. Matka chciała wiedzieć, co powinniśmy zrobić. — Chodź tu i popatrz sobie na tych głupców - odpowiedział ojciec - Są niewiarygodni.
Sprawa Narodowych Zakładów Chemicznych
Następnego dnia w obecności dwutysięcznego tłumu, zniknął budynek NZCh. Trwało to dwie godziny. Ludzie stali w milczeniu, a wielka, szklano-stalowa konstrukcja rozpływała się na ich oczach. Ewakuowani urzędnicy byli bladzi i roztrzęsieni. Dozorca, który jako jeden z ostatnich opuścił budynek, był niemal przezroczysty. W ciągu następnych. dni zyskał nieco sławy jako wizjoner przypisujący sobie oglądanie innych światów, warstwa po warstwie, poprzez struktury tu i teraz.
Postawy ludzi wobec dematerializacji
Wściekłość tych, którzy zetknęli się z aktami kradzieży, jest już niemal legendarna, a z pewnością została jeszcze podsycona wypadkami, które zdarzyły się podczas Święta. Jednakże wściekłość z tej sławnej nocy jest niczym wobec uczuć ujawnionych przez ludzi, którzy stali się świadkami pierwszych aktów dematerializacji. Milczący wpierw tłum, obserwujący budynek NZCh, popadł w histerię, kiedy zrozumiał, że owa budowla zniknęła całkowicie i nie należy oczekiwać, aby znów się zjawiła. Była to niby monstrualna kradzież, za którą natychmiast musi być wymierzona kara. Tłum wdarł się do sąsiedniego budynku koncernu Shella, połamał meble i zdemolował pomieszczenia biurowe. Tylko niektórzy obecni przy tej scenie reporterzy pozostali biernymi obserwatorami; natomiast jeden z bardziej opanowanych przedstawicieli prasy zwrócił uwagę na liczną grupą szlochających kobiet i mężczyzn, którzy w obecności gromady przerażonych urzędników wyrzucali przez okna maszyny do pisania i rozrzucali akta. Pięć dni później ludzi ogarnęła podobna panika, gdy tenże budynek Shella również zniknął.
Zachowanie ludzi którzy sami się dematerializują
Pierwsze wzmianki o znikających ludziach były traktowane z niedowierzaniem, a środki masowego przekazu uporczywie je dementowały. Wkrótce jednak stało się to tajemnicą poliszynela, niewiele było rodzin, których by owo zjawisko nie dotknęło. Wypadki te nie były oczywiście identyczne, ale wiele .późniejszych ofiar wykazywało nagle niepohamowaną agresję wobec otoczenia. Nie były rzadkością morderstwa i napady popełniane przez tych nieszczęśników, zresztą w większości wypadków okazywali oni niewiarygodną wściekłość, jakby właśnie padli ofiarami nieoczekiwanej zdrady. Mój przyjaciel. James Bray, został kiedyś zatrzymany na ulicy przez bardzo piękną kobietę, która wczepiła się w niego paznokciami i poorała mu twarz krzycząc:
- To ty mi to zrobiłeś, ty skurwysynu! To ty mi to zrobiłeś!
Nigdy przedtem jej nie widział, lecz przyznał, że w jakiś niewytłumaczony sposób poczuł się odpowiedzialny i nie próbował się bronić. Na szczęście kobieta ta zniknęła, nim zdołała wyrządzić mu większą krzywdę.
Parę teorii powstałych w tym czasie
1. Świat jest tylko wizją śnioną przez jakiegoś boga, który budzi się właśnie po długim odpoczynku. Kiedy rozbudzi się na dobre, świat zniknie całkowicie. Kiedy świat zniknie, my znikniemy z nim razem i będziemy szczęśliwi.
2. Świat stał się uczulony na światło. Tak jak przedłużone zażywanie penicyliny może nagle spowodować groźną alergię, tak przedłużające się pozostawanie świata pod wpływem promieni słonecznych uczuliło go na światło. Zwolenników tej teorii można było zobaczyć, jak przepychają się przez tłum uliczny odziani w długie czarne szaty z kapturami.
3. Zjawisko znikania świata spowodowała niechlujna praca kartografów i ankieterów. Ci, którzy nieprawidłowo wypełnili formularze, utracą te rzeczy, które pominęli w spisie. Ludzie nie odnotowani także mogą zniknąć. Silna grupa nacisku stanowczo żądała, by niezwłocznie rozpoczęto nowy spis, nim będzie za późno.
Teoria mojego ojca
Według mojego ojca świat przypominał dokładnie ciało ludzkie i posiadał własny mechanizm obronny, za pomocą którego bronił się przeciwko wszystkiemu, co stanowiło dla niego zagrożenie lub było mu zbędne. Budynek NZCh i same NZCh stwarzały dla niego z pewnością zagrożenie albo były mu po prostu zbędne. I właśnie dlatego zniknęły, a nie z powodu jakiegoś głupiego boga, który wstawał i przecierał oczy.
- Nie wierzę w Boga - mówił ojciec - Ludzkość jest bogiem. Ludzkość jest jedynym bogiem, jakiego znam. Jeżeli ludzkość czegoś nie potrzebuje, to to coś znika. Znikną także ludzie nie kochani. Wszystko, co nie jest kochane, zniknie z powierzchni ziemi, Żyjemy tylko poprzez miłość, jaką darzą nas inni, i w tym jest sedno sprawy.
Zaprzeczenie
- Popatrz tylko na tych głupców - powiedział ojciec - przecież sami nie wiedzieliby, czy się obudzili.
Pewne nieprzyjemne zdarzenie
W owym czasie świat pełen był przykrych i niepokojących zdarzeń. Jedno z nich, które szczególnie wryło mi się w pamięć, miało miejsce w centrum miasta, w parne, upalne wtorkowe popołudnie. Było mniej więcej wpół do drugiej; Cieszę się, że nadal tutaj jesteś. Mało kto czyta opisy. Specjalnie dla tych, którzy to zrobią mówię od razu co jest celem Twojej wyprawy. Probówka schowana jest przy ulicy Piwnej w okolicach Bramy zakochanych (to właśnie ona jest tematem tej skrzynki). Interesuje Cię ściana kościoła. A teraz czytaj dalej, proszę. Było mniej więcej wpół do drugiej; Czekałem na Karen w pobliżu budynku poczty, kiedy przebiegł obok mnie mężczyzna około czterdziestki. Spostrzegłem, że się gwałtownie dematerializuje. Ludzie wokół starali się patrzeć w inną stronę, co według mnie przyspieszało dematerializację. Wpatrywałem się w niego uporczywie, mając nadzieję, że może tym sposobem zdołam go zatrzymać, nim nadejdzie jakaś pomoc. Ponieważ wierzyłem w teorię mojego ojca, starałem się go pokochać. Myślałem: muszę kochać tego faceta. Ale jego twarz mnie irytowała. Nie jest łatwo kochać kogoś całkiem obcego i ze wstydem przyznaję, że ciągle widziałem jego małe usta i blisko siebie osadzone oczy, czego u ludzi nie cierpię. Starałem się go pokochać, ale obawiam się, że nie bardzo mi się to udało. Widziałem, jak usiłuje zatrzymać przejeżdżające taksówki. Ale kierowcy widzieli, co się dzieje, i nie życzyli sobie wieźć pasażera, który w każdej chwili może przestać istnieć. Patrzyli więc w inną stronę lub włączali znak "zajęty". W końcu udało mu się dopaść do taksówki stojącej pod światłami na skrzyżowaniu. Był już do tego stopnia niematerialny, że mogłem poprzez niego patrzeć. Zaczął krzyczeć. Straszny głos, słaby, a jednak przejmujący. Starał się otworzyć drzwi taksówki, ale kierowca zdążył je zablokować. Słyszałem głos tego faceta, wysoki i przenikliwy:
- Chcę jechać do domu - Bez przerwy to powtarzał: - Chcę do domu, do żony.
Kiedy światła się zmieniły, taksówka odjechała. Ruch uliczny zamarł. Ludzie uciekli ze skrzyżowania, opuścili je w popłochu i tylko ja jeden widziałem, jak tamten człowiek zniknął ostatecznie. Było mi niedobrze. Kiedy Karen przyszła pięć minut później, spostrzegła, że jestem blady i roztrzęsiony.
- Dobrze się czujesz?
- Powiedz, że mnie kochasz - poprosiłem.
Oddalone regiony
Mój ojciec miał irytującą manierą wyjaśniania mi rzeczy, które już wcześniej zrozumiałem, i nie przestawał, choć powtarzałem: "wiem o tym" czy "mówiłeś mi już wcześniej". Tym razem objaśniał mi znaczenie oddalonych regionów, przybrawszy ton nauczyciela przemawiającego do klasy szczególnie tępych dzieciaków
- Jak ci wiadomo - mówił - oddalone regiony były jednymi z pierwszych, które zaczęły znikać i już to samo w sobie jest znaczące. Te obszary, myślę, że wiesz już o tym, rzadko są odwiedzane przez ludzi, a jeżeli, to przez takich jak ja, których obowiązkiem zawodowym jest upewnienie się, czy jeszcze istnieją. Nie mieliśmy z nich żadnego pożytku, z tych pustyń, bagien, wybrzeży i z pewnością dlatego zniknęły. Tyle że były naszą własnością, a jeśli komuś się na coś przydały, to jedynie jako symbol dla poetów, pisarzy i filmowców. Bo były symbolem alienacji, niekochania, samotności, czegoś bezwartościowego i tak dalej. Rozumiesz, co mam na myśli?
- Tak - odparłem - rozumiem, co masz na myśli.
- Na pewno? - nalegał ojciec - Zastanawiam się, czy aby na pewno.
- Popatrzył na mnie uważnie, rozważając, do jakiego stopnia jestem w stanie go zrozumieć.
- Ile masz lat? - Dwadzieścia.
- No tak. Oczywiście. Czy zdajesz sobie sprawę ze znaczenia oddalonych regionów?
Westchnąłem odrobinę za głośno i ojciec popatrzył z ukosa. Powiedziałem więc szybko:
- One są jak wszystko inne. Jak miasta. Bo miasta to pustynie, ludzie w nich są samotni i opuszczeni. Nie kochają się nawzajem.
- Nie kochają się - podchwycił ojciec również wzdychając - Już nie kochamy się wzajemnie. I dopiero kiedy zdamy sobie sprawę, że jesteśmy sobie potrzebni, przestaniemy znikać. To, co się teraz dzieje, to nauczka dla nas. Gorzka lekcja, lecz mam nadzieje, że skuteczna.
Ojciec mówił dalej, a ja patrzyłem na niego już nie słuchając. Po kilku minutach przerwał gwałtownie:
- Uważasz na to, co mówię?
Byłem zdziwiony, gdy w jego głosie zabrzmiał ton autentycznego niepokoju. Popatrzył na mnie z wahaniem.
- Zawsze o ciebie dbałem rzekł - od wczesnego dzieciństwa.
Upadek kartografów
Nie wiem, kiedy zauważyłem, że ojca coś gnębi, Prawdopodobnie ulegał temu stopniowo, lecz ani matka, ani ja nie zwróciliśmy na to uwagi. Potem, gdy już spostrzegłem zmianę, przypisywałem to jakiejś kobiecie. Ojciec miał wiele kochanek, a jego nastroje były przeważnie odbiciem sukcesów lub porażek w tej dziedzinie. Teraz już wiem, że właśnie wtedy dowiedział się o zniknięciu pierwszych dwóch kartografów, Hursta i Jamova. Fakt ten utrzymywany był w tajemnicy przez wiele tygodni, lecz później w jakiś sposób przeniknął do prasy. Niewątpliwie kartografowie mieli wrogów wśród urzędników państwowych, którzy uważali ich za zbyt zarozumiałych i przesadnie opłacanych, możliwe więc, że jeden z nich przekazał tę wiadomość dziennikarzom. Gdy stała się ona powszechnie znana, zrozumiałem przyczynę przygnębienia mojego ojca i zacząłem mu współczuć.
Zastanawiałem się, jak ojcu pomóc. Chciałem, bardzo chciałem, aby poczuł się szczęśliwy. Nigdy nie potrafiłem mu nic ofiarować ani cokolwiek dla niego uczynić, czego on sam nie mógłby zrobić lepiej. Teraz chciałem mu pomóc i okazać zrozumienie. Pewnego wieczoru, kiedy wróciłem z biura, zastałem go przed telewizorem i cicho usiadłem obok. Wydawał się być bardziej przyjacielski niż zazwyczaj. Położył rękę na moim kolanie i poklepał je. Siedziałem tak przez chwilę ogarnięty nie znaną w naszych wzajemnych stosunkach falą ciepła. Potem, nie mogąc dłużej opanować wzruszenia, powiedziałem:
- Mógłbyś zmienić pracę. Ojciec zesztywniał. Siedział, jakby kij połknął. Nacisk ręki na moim kolanie wzmógł się tak, że zacząłem krzyczeć z bólu, ale on tej ręki nie cofnął, sprawiając mi straszne cierpienie.
- Jesteś głupcem. Sam nie wiedziałbyś, czy się już obudziłeś - powiedział. Poprzez ból wyczułem, jak strasznie ojciec się boi.
Dlaczego świat potrzebuje kartografów?
Ojciec obudził mnie o trzeciej nad ranem, aby mi oznajmić, dlaczego świat potrzebuje kartografów.
Czuć było od niego whisky i znowu był bardzo łagodny.
- Świat potrzebuje kartografów - rzekł miękko - bo gdyby ich nie było, ci głupcy nie wiedzieliby, gdzie się znajdują. Nie wiedzieliby, czy się już obudzili, gdyby nie mieli kartografów, i nie wiedzieliby, co się dzieje.
Świat potrzebuje kartografów - mówił ojciec - cholernie potrzebuje.
Scena końcowa
Opiszą wam teraz scenę końcową. Siedzę na sofie, którą ojciec przywiózł do domu, gdy miałem pięć lat. Oglądam telewizję. Ojciec siedzi w fotelu krytym skórą, który kiedyś należał do jego ojca, a potem zawsze do niego. Matka siedzi we wnęce służącej za jadalnię, przed sobą rozłożyła karty, stawia jeszcze jednego pasjansa. Zerkam jednym okiem na ojca, czy tylko patrzy w pustkę, czy może robi coś jeszcze i ku mojemu ogromnemu przerażeniu dostrzegam w nim pierwsze objawy dematerializacji.
- Na co się gapisz? - ojciec jednak patrzył właśnie na mnie.
- Na nic.
- Więc nie patrz.
Nerwowo spoglądam na bezsensowny obraz w telewizorze. Nie wiem, co robić. Czy mam powiedzieć ojcu, że się dematerializuje? Czy jeśli mu nic nie powiem, to sam zauważy? Wiem, że powinienem coś zrobić, ale cóż, kiedy z góry już słyszą złość w jego głosie. Taka złość to nic nowego. Ale może też być początkiem wybuchu niepohamowanej agresji. Gdyby wiedział, że się dematerializuje, pomyślałby, że go nie kocham. Oskarżałby mnie. Zaatakował. Mimo że jest już stary, ciągle jeszcze jest silniejszy ode mnie, mógłby mnie mocno poturbować. Uparcie patrzę w telewizor, ale czuję na sobie wzrok ojca. Bardzo, bardzo chcę wzniecić w sobie miłość do niego. Staram się sobie przypomnieć, co czułem, kiedy byłem mały, kiedy czasami bywał dla mnie dobry. Ale to na nic. Bo pamiętam tylko, jak mnie bił, maltretował, poniżał lub flirtował z moimi dziewczynami. Pojmuję w nagłym przebłysku paniki i winy, że go nie kocham. A mimo to mówię:
- Kocham cię.
Matka gwałtownie podnosi głowę znad kart. Zdumiona, krzyczy. Odwracam się ku ojcu. Już niemal całkowicie zniknął. Poprzez jego żołądek widzą skórzane oparcie fotela. Nie wiem, czy to moja nieprzekonywająca deklaracja miłości, czy okrzyk matki sprawiają, że ojciec zaczyna się śmiać. Nie wiem dlaczego, ale śmieje się niepohamowanie.
- Wy cholerni głupcy - aż się krztusi - żebyście mogli teraz zobaczyć swoje przeklęte durne gęby!
A potem zniknął. Matka, wciąż trzymając kartą w dłoni, patrzy na mnie.
- Powiedz, że mnie kochasz - prosi.
Kesz?
Jest quizem. Humanistycznym. Potrzebne Ci będą umiejętności kojarzenia, szukania i oglądania obrazów. Pamiętaj o tytule kesza i ruszaj na poszukiwania w internetach z hasłem: P. Kreisel.
Jesteś już na miejscu? Kesz to micromagnetyk ukryty za rynną. Bardzo zależało mi na okeszowaniu właśnie tego miejsca a nie dałem rady upchnąć nic większego.
Bardzo serdecznie proszę o niespoilerowanie w logach. Nie podpowiadaj telefonicznie. Kesz jest łatwy i tego nie wymaga. Nie psuj zabawy.
"Świat potrzebuje kartografów."
ς