"(...)Popołudniowa niedzielna szychta 21 marca 1954 roku. Dwieście metrów pod ziemię zjeżdża czterystu górników. Sporą część zatrudnionych w chorzowskiej kopalni stanowią więźniowie, jeńcy wojenni i żołnierze Batalionów Pracy. Około godziny 19 na skrzyżowaniu chodników wybucha pożar. Dopiero po kilkunastu minutach zauważa go więzień pracujący kilkadziesiąt metrów dalej. Próby gaszenia nie dają rezultatów. Mężczyzna powiadamia sztygara. Kilkudziesięciu ludzi w pokładzie 418 jest w niebezpieczeństwie. Po paru minutach górnicy rozpoczynają ewakuację. Ich droga ucieczki jest już pełna dymu i trujących gazów. Pali się cały przenośnik w pochylni transportowej. Temperatura rośnie do kilkuset stopni. Wentylatory okazują się zbyt słabe. Gorące gazy zmieniają kierunek przepływu powietrza w chodnikach wentylacyjnych. Kolejne korytarze wypełniają się trującym dymem. Docierają do głównego korytarza kopalni. W pierwszej grupie ginie trzech ludzi.
Dym szybko wypełnia prawie wszystkie korytarze i wyrobiska. Zabija kolejnych górników. Po kilku godzinach zagraża wszystkim, którzy są jeszcze pod ziemią. Górnicy z pokładu 510 giną podczas panicznej ucieczki. W stronę szybu biegną korytarzem, w którym powinno być świeże powietrze. Gryzący dym nie daje im szans. Ośmiu ludzi z oddziału IV wychodzi z przodka po narzędzia. Pracują półtora kilometra od centrum pożaru. Nie wiedzą o niebezpieczeństwie, bo nikt ich nie ostrzegł. W głównym przekopie zaskakuje ich tlenek węgla. Aby zabić człowieka, wystarczy, że w powietrzu znajduje się 0,1 proc. Jest prawie 7 procent. Górnicy tracą przytomność w ułamku sekundy. Po chwili padają martwi. Kilkunastu żołnierzy z Batalionów Pracy próbuje wydostać się przez szyb wentylacyjny. Okazuje się to niemożliwe. Aby zapobiec ucieczkom, władze kopalni nakazały zdemontować drabinki. Dwustumetrowy szyb jest teraz kominem wyrzucającym kłęby dymu. Żołnierze umierają na jego dnie.
Na powierzchni wieść o pożarze rozchodzi się błyskawicznie. Przed bramą gromadzą się tłumy ludzi. Kobiety, dzieci, rodziny górników. Około 21 na miejsce docierają pierwsze oddziały ratownicze. Najpierw z kopalni Polska, potem Siemianowice, Rozbark, Kleofas, Wanda-Lech. Rozpoczyna się akcja ratownicza. Niestety improwizowana, bo ratownicy nie znają układu wyrobisk. Nie ma przewodników. Zastępy ludzi powiązanych linami wyruszają w nieznane. Nie ma łączności. Brakuje map. Pierwszy szkic sytuacyjny ratownicy rysują kredą na wagoniku do przewozu węgla. W nocy podejmują czternaście prób wejścia w rejon pożaru. Wszystkie kończą się niepowodzeniem.(...) "
Więcej informacji:
http://www.gwarkowie.pl/pliki/1330984359.pdf
http://historia.newsweek.pl/1954-ub-na-przodku,7892,1,1.html